Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

40 lat megaosiedla Ursynów – okiem pioniera

12-04-2017 23:13 | Autor: Krzysztof Szwed
Przed laty monumentalna panorama Ursynowa w promieniach zachodzącego słońca widziana z perspektywy Doliny Służewieckiej przywodziła mi na myśl masyw Gór Skalistych, ku którym podąża samotny westernowy jeździec. Teraz ta droga, jak i wszystkie pozostałe, kojarzy mi się raczej z zakorkowanym wjazdem do Rzymu w deszczu ze „Słodkiego życia” Felliniego.

Jedno wrażenie pozostaje wszak niezmienne. U kresu szlaku czeka na mnie przygoda. Bo na Ursynowie pulsuje genius loci, którego próżno szukać w całej aglomeracji. Tradycji, legendy, famy, mody, szpanu, snobizmu, owszem, ale nie tego, co jest specyficznym duchem miejsca.

No, dosyć tej inwokacji, zwłaszcza, że geniusz loci coraz częściej kręci nosem. Wie bowiem jaką małą ojczyznę wymarzyli sobie urbaniści. Pamiętam rozmowę z projektantem Ursynowa, panem Markiem Budzyńskim. Zaimponowała mi jego wizja kameralnych przestrzeni w ogromnym, nie unikajmy tego określenia, blokowisku, poprzetykanym jednak oryginalnymi cackami małej architektury. Na przykład niewielkie szkoły miały popołudniami pełnić funkcję osiedlowych ośrodków kultury. W kwartałach kamienic nie powinno brakować miejsc dla samochodów skrytych w dyskretnych niszach i parkingach podziemnych… A przy licznych deptakach roiłoby się od kafejek, sal bilardowych, pubów, zanurzonych w zieleni, zdobnych mozaiką kolorów. Do tego naturalnie boiska, korty, pływalnie… Acz wszystko bez zadęcia, nie na miarę całego Ursynowa, lecz dostępne po sąsiedzku.

Egzemplifikacją tej koncepcji były wertepy między ulicami Surowieckiego i Puławską, jeszcze bez Megasamu. Aha, w miarę równa połać wyplewiona z chwastów udawała boisko. Grywałem tam nieraz z synem w piłkę. Dziś jak okiem sięgnąć, „na lewo dom, na prawo dom, a dołem Wisła płynie…” Gdzie tam. Na dole, u zbiegu Puławskiej i Doliny Służewieckiej też wyrosły bloki. Przyznaję, z Kopy Cwila prezentują się malowniczo.

Romera do Puławskiej także biegła przez prerię. Nie było ani „Gerdy”, ani tym bardziej „Biedronki”, ani komisariatu przy Janowskiego. Za to na wielkim placu całymi miesiącami rezydowało wesołe miasteczko, chyba bardziej z ducha ludycznych wizji Budzyńskiego niż kolejne skupisko domów. Coraz bardziej ściśnięte zdają się dążyć do zwarcia w walce o przestrzeń życiową. Ich okna nie wychodzą na świat czy choćby na podwórze, ale niemal wpijają się w mieszkania sąsiadów. Niestety, nie każda dama za szybą jest pretty woman.

Tak, z okresu wczesnego Ursynowa najbardziej Mi żal swobodnej przestrzeni. Bronią się jeszcze enklawy, niektóre całkiem udanie. Ocalała łąka okolona z dwóch stron ulicą Puszczyka. I zamiast wąwozu dziesięciopiętrowych gmaszysk powstał wypasiony ogródek jordanowski i ”Orlik”. Oczywiście dawna zgrzebność też nie była od macochy. Rówieśnicy mojego syna z rozrzewnieniem wspominają ma przykład szałasy przy tej samej ulicy i tzw. Kwadraty (miniplacyki do gry w piłkę) przy Surowieckiego. Ja zaś trzy wille(w tym cukiernię) na skraju puszczykowskiej łąki, niegdyś uznane za zabytkowe. Cienie starego Ursynowa. Wandale rozpoczęli dzieło zniszczenia, a pożary i buldożery dokonały anihilacji. Wiatr zatarł ślad. I żebyż na tym miejscu powstało coś sensownego albo w ogóle cokolwiek. Akurat.

Hektar przed kościołem Wniebowstąpienia Pańskiego zmieniono na szczęście w park. Ważą się natomiast losy otoczenia Kopy Cwila. Tam też dzikie ogródki działkowe przekształcono w zieleniec. Już lepsze pielęgnowane zarośla niż supermarket. Niech tylko komuś nie wpadnie do głowy, by wyciąć ulęgałkę rosnącą u podnóża Kopy od strony Puławskiej. Nie radzę drażnić mojej żony.

Sportowe ambicje okolicy ratuje plenerowa siłownia. Betonowy kort przypomina jedynie o poronionych pomysłach. O wyciągu na Kopie pamiętają tylko najstarsi górale. Podobnie jak o planach zagospodarowania błoni między nami a Służewem nad Dolinką. Pomyśleć, że tam kiedyś grasowały lisy. Teraz całą dzielnicę opanowały jeże. Bezpańskich kotów jest jak gdyby mniej, z czego zapewne cieszą się szczury.

Jako że bliższa ciału koszula niż sukmana, z niepokojem baczę na fragment ulicy Puszczyka obok mojego domu. Bo włodarze zdają się spełniać testament Młynarskiego z piosenki: „Co by tu jeszcze spieprzyć, panowie, co by tu jeszcze?!” Ostatnio kuglują z parkingami. Częściowo ich rozumiem. Za gwałtownym rozwojem motoryzacji nie nadążają już tuzy logistyki, a co dopiero zarząd spółdzielni Jary. Ale gwoli sprawiedliwości, nie on wymyślił ciągi pieszo-jezdne.

Nieuchronnie zaciera mi się w pamięci obraz Ursynowa z końca lat siedemdziesiątych. Są wszak osobliwości, jak mawiają teoretycy Wielkiego Wybuchu, niezapomniane. À propos niezapomniane. „Gdzie te prywatki?”, zapytam tekstem Wojciecha Gąssowskiego. A bywały niegdyś zacne (?) biesiady. Kto, do kroćset, wymyślił domówki?! Pewnie ten sam trefniś, żeby go pokręciło, który potem ogłosił konkurs na ciastko warszawskie. I w mieście wuzetki wygrała zygmuntówka. Koszmar.

Ale ad rem. Jeśli ktoś mnie zasponsoruje, jestem gotów napisać monografię Megasamu. Jakże dynamicznie zmieniał się ten sklep, że niech Pszczółka Maja się schowa. W pewnym okresie na wprost wejścia (sieni jeszcze wówczas nie było) witała klientów piramida z puszek koncentratu pomidorowego. Aż korciło, by trącić czubkiem buta pierwszą z brzegu u podstawy… I fajny filmik na Facebooka gotowy. Lecz nikt jeszcze nie słyszał wtedy ani o Internecie, ani o telefonach komórkowych.

Zaskakująco zmieniała się przez dziesięciolecia postawa kupujących. Gdy było mało towarów i koszyków, karnie stawali w kolejce i łańcuszek rąk przesuwał każdy pusty pojemnik z końca węża ku czołu. Po zmianach systemowych, gdy na długiej ławie walało się wiele koszyków, do sprzeczki kto pierwszy powinien sięgnąć po którykolwiek i ruszyć na zakupy wystarczały trzy osoby. Ot i demokracja.

Podobno teren za Megasamem, też wart ballady, wystrzeli wkrótce kolejnymi blokami. Nic to. Wymarzona enklawa rozrywki i tak już nie powstanie. No, chyba że pomysł będzie dojrzewał tak długo, jak zmiany urbanistyczne na tzw. Dołku przy Domu Sztuki, tam, gdzie kiedyś działał bank PKO, kwiaciarnia, jubiler i optyk. Gdzie tłumy witały Isaurę i Leoncia. Ona rozdawała autografy. W pewnym momencie popatrzyła na mnie przeciągle z wyraźnym wyrzutem. Jako jedyny z bliskiego kręgu fanów nie prosiłem o jej podpis.

Wracając do pierwszego w dzielnicy marketu niemal z prawdziwego zdarzenia. O tej opoce handlu i ostatnio także usług, można długo. Przeżywał lata świetności i trudne chwile, gdy płonął. Przetrwał i oferuje najlepsze śledzie korzenne w okolicy i płatki owsiane, których nie uświadczysz u konkurencji. Dziś już jednak nie załomoce w moje drzwi pani Ela spod trójki z ekscytującą wieścią: „Sąsiedzie, piwo do Megasamu rzucili!”.

Ursynów wciąż się zmienia. Znikają ślady przeszłości. Jednych szkoda, o innych nie warto wspominać, na przykład o popularnych meliniarkach. Tylko schody trwają od zarania w posadach w swym bogactwie. Aż nieprawdopodobne ile inwencji tkwiło i tkwi w twórcach i budowniczych tych wyrafinowanych konstrukcji. Każde schody, a jest ich zatrzęsienie, są inne. Różnią się kątem nachylenia, wysokością i głębokością stopni niekoniecznie ustawianych pod kątem prostym, wysokością poręczy, lub ich brakiem… O wątpliwej zasadności wielu zejść i podejść nie wspomnę. Może napiszę pierwszy na świecie przewodnik po schodach, na razie ursynowskich.

Na koniec zostawiłem sobie perełkę, ba, perłę, którą koniecznie trzeba ocalić od zapomnienia. Ma Saska Kępa ławeczkę Osieckiej, Czerniakowska Nowaka Jeziorańskiego, Praga pomnik człowieka gumy… Gdzieś obok Megasamu powinna przycupnąć na swym zydelku otoczona skrzynkami warzyw i owoców pani Wasiuta, istna arka przymierza między 19 a 21 wiekiem, właścicielka zieleniaka w stylu retro. Potem zbudowała kilkadziesiąt metrów dalej nowoczesny pawilon, ale już bez klimatu, z całym szacunkiem, budy od podłogi po sufit zapchanej towarem przedniej jakości, wypełnionej zapachami, których próżno szukać w klimatyzowanych wnętrzach. Z fundatorami „Straganu Wasiuty” nie powinno być problemów. U niej bywali wszyscy.

PS. Iga Cembrzyńska wylansowała niegdyś przebój o osiedlu Za Żelazną Bramą. Kto napisze i zaśpiewa szlagier o Ursynowie?

Wróć