Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

40 lat Ursynowa: nasza sąsiadka Elżbieta Wojnowska, artystka, która wciąż zaskakuje nowymi pomysłami

29-11-2017 21:09 | Autor: Maciej Petruczenko
Mieszka skromnie w bloku Imielina. Jedna z ikon poezji śpiewanej, interpretuje teksty znakomitych autorów do muzyki najwyższej próby.

Ostatnio poniosło ją do Krakowa, gdzie w legendarnej Piwnicy pod Baranami dała 20 listopada koncert urodzinowy (był lekki poślizg, bo urodziła się dokładnie 19 listopada 1948). Kraków jest, jak wiadomo, miejscem wyjątkowo wymagającym. O ile występy „krakusów” w Warszawie to codzienność, o tyle każde pojawienie się artysty warszawskiego w Krakowie to sensacja. Sam fakt zaproszenia pod Wawel warszawiaka lub warszawianki od razu ich nobilituje. Jak przyjęto koncert pieśniarki z Ursynowa, można się zorientować z niezwykle ciepłej recenzji Wacława Krupińskiego (zamieszczamy ją obok).

– Było przesympatycznie i poczułam się bodaj jeszcze bardziej wzruszona niż w 1974, gdy sięgałam w Krakowie po pierwszą nagrodę na Festiwalu Piosenkarzy Studenckich. W Piwnicy nie ma funduszy na jakąkolwiek reklamę, a mimo to widownia była niemal do końca zapełniona – mówi Wojnowska, którą właśnie wspomniany Wacław Krupiński, autor książki o Zbigniewie Wodeckim,  wprowadził na scenę i pełnił z wdziękiem rolę konferansjera.

– Bardzo się zdziwił, że po tylu latach tak jeszcze potrafię zaśpiewać i znów zaskoczyć audytorium – dodaje artystka, która z towarzyszeniem pianisty Jakuba Lubowicza, kierownika muzycznego Teatru Roma, wykonała nie tylko szereg najbardziej znanych utworów ze swego repertuaru (między innymi „Zaproście mnie do stołu”, „Życie moje”, songi Brechta i Weilla oraz wiersze Szekspira z muzyką Włodka Pawlika),  lecz również sześć nowych, własnych kompozycji połączonych z tekstami wybitnych poetów. Swoją kompozycję do wiersza Adama Mickiewicza „Sen” zaśpiewał mamie w prezencie urodzinowym jej pierworodny syn Andrzej Łukasz Wróblewski, grając na gitarze i korzystając dodatkowo z fortepianowego wsparcia Jakuba Lubowicza.

Na Ursynów Elżbieta Wojnowska wprowadziła się wraz z mężem, legendarnym dziennikarzem, dziś już śp. Andrzejem Ibisem-Wróblewskim – w 1980 roku. Jak wspomina początki rezydowania w zakątku nazywanym wtedy „Sypialnią Warszawy”?

– No cóż, było dokładnie tak, jak w wyszydzającym ówczesną rzeczywistość telewizyjnym serialu „Alternatywy 4” – opowiada pani Elżbieta. – Przede wszystkim pilnowałam więc wykończenia mieszkania, bo tandeta wykonawstwa bolesna bywa do dziś. Komunikacja z centrum miasta była wprost beznadziejna. Należeliśmy z Andrzejem do szczęśliwców już wtedy zmotoryzowanych. Nabyliśmy bowiem dwa maluchy, czyli fiaty 126-p. Ja, z babcinej książeczki, mąż z przydziału dla inwalidów. Pomagaliśmy więc tym, którzy byli skazani wyłącznie na autobus.  I tak poznaliśmy wiele osób z okolicy. Pierwszą naszą pasażerką była matka z chorym dzieckiem . Potem okazało się, że to nasza sąsiadka, krawcowa, z którą przyjaźnię się do dzisiaj .

Szczerze mówiąc, bałam się tej przeprowadzki na Ursynów, gdzie władza ludowa mieszała w jednym bloku artystów i naukowców z ubekami. Andrzej śmiał się ze mnie i mówił, żebym się nie przejmowała, bo ubek też człowiek i może jeszcze mięso nam będzie przywoził. Stan wojenny to potwierdził. Rzeczywistość przedstawiała się wtedy zupełnie inaczej niż teraz. Nie mieliśmy w domach telefonów. Pamiętam, jak pewnego dnia aż pięć razy musiałam się ustawiać w kolejce do jedynego automatu telefonicznego w tym rejonie osiedla, żeby zawiadomić każdego z muzyków o terminie koncertu. W końcu ktoś się nade mną zlitował i pozwolił korzystać w swoim mieszkaniu z jakiejś nadzwyczajnej linii wojskowej.

Ciekawe, chociaż PRL nas nie rozpieszczała i nawet buty kupowało się przez kilka lat wyłącznie na kartki, to jednak ludzie byli wtedy dla siebie ludźmi, bez krzty jakiejkolwiek nienawiści, panowało wzajemne zrozumienie i ludzka solidarność, która staje się dzisiaj pojęciem chyba już zapomnianym. Zdaje się, że Polaków, którym przyszło żyć w tamtej epoce, uważa się obecnie po trosze za gorszy sort. Teraz ktoś, kto sądzi , że ma tu większe prawo parkowania, wcisnął mi pod klamkę auta kawałek g...na. Zaiste, nadeszły gówniane czasy. Kultura współżycia sięgnęła dna. Dzisiejsza młodzież zaczyna mówić kalkami z telewizyjnych „przekazów dnia”, co świadczy o wyłączeniu własnego myślenia, o niewiedzy. Parę dni temu z dziećmi sąsiadki zamalowałyśmy w bramie coś, co jest znamieniem czasu – kibolskie napisy. Sąsiedzi byli zachwyceni, bo pewnie nikt inny by się za to nie wziął – komentuje obecną rzeczywistość jedna z najbardziej znanych mieszkanek Ursynowa.

Tę dzisiaj odrębną dzielnicę (na początku tylko część Mokotowa) od razu potraktowali z mężem jak własną małą ojczyznę, nie bacząc na to, że Ibisowi ukradziono samochód, jej przebito 32 razy opony, skradziono wszystkie koła,  szybę.

– Oboje mieliśmy żyłkę społecznikowską. Andrzej, który wyniósł ją zapewne z Powstania Warszawskiego – w ogromnym stopniu przyczynił się do tego, że powoli przestawano nazywać Ursynów największą sypialnią stolicy. Trochę mi smutno, że w 40. roku istnienia naszego mega-osiedla, nie pamięta się o zasługach mojego męża w rozwijaniu inicjatyw obywatelskich w tej części miasta. Upamiętniono tylko jego zasługi w propagowaniu poprawnej polszczyzny, czyniąc go patronem Ursynowskiego Dyktanda. A przecież Andrzej był pomysłodawcą, współzałożycielem i najaktywniejszym członkiem Ursynowsko-Natolińskiego Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego. Sam załatwił  za darmo m. in. sprowadzenie do domów kultury trzech fortepianów i namówił dyrektora Teatru Wielkiego Sławomira Pietrasa, żeby znakomitym artystom narodowej sceny pozwalał występować na Ursynowie. Chciało się też Andrzejowi załatwić koncerty finalistów Konkursu Chopinowskiego na ursynowskich scenach. To on razem z Markiem Przybylikiem – jeszcze za komuny – uruchomił pierwsze w tamtej Polsce samodzielne czasopismo lokalne – „Pasmo”. Namówił też prezesa SBM Ursynów Stanisława Olszewskiego, żeby zamienić mało wykorzystywane spółdzielcze pralnie na placówki kulturalne. Nawiasem mówiąc, w jednej z tych pralni, przy ul. Hawajskiej, redakcja „Pasma” znalazła swoje lokum.

Inicjatyw Andrzeja i na wołowej skórze by nie spisał. Z jego pomocą w Domu Kultury Imielin powstał chór, on też organizował konkursy poetyckie i powołał do życia Teatr Za Daleki w pomieszczeniach Domu Sztuki. A kto jeszcze pamięta, że to Andrzej zainicjował w 1987 uruchomienie pionierskiego w skali ogólnopolskiej studia darmowej telewizji kablowej – Ursynat?  Odpowiednie wyposażenie zapewniła  szwedzko-amerykańska firma Porion, zaś obsługą pokierował główny dyrektor techniczny TVP.  Program studia docierał początkowo tylko do trzech ursynowskich bloków. Pamiętam, że sama występowałam w programie Ursynatu na żywo, grając na fortepianie i śpiewając z dzieciakami z osiedla. Spikerkami były  między innymi wykładająca dziś dziennikarstwo na Uniwersytecie Warszawskim Barbara Mąkosa-Stępkowska i świeżo upieczona aktorka Jolanta Pieńkowska, późniejsza gwiazda wielkich stacji telewizyjnych – kończy swoje ursynowskie wspominki Elżbieta Wojnowska, dzisiaj – chcąc nie chcąc – aktywniejsza na Facebooku niż na scenie, bo system zarządzania kulturą wykluczył dostęp artystów do środków przeznaczonych na kulturę. Urzędnicy uważają, że artyści z natury żyją powietrzem i manną z nieba.

 Niemniej, jej debiut kompozytorski jest bardzo ciekawym wydarzeniem na niwie kultury, zdominowanej ostatnio przez nurt wszechobecnego prymitywizmu, prostactwa i amatorszczyzny. W ramach stypendium  Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego  Wojnowska skomponowała  20 utworów, między innymi do wierszy Jana Kochanowskiego, Jana Lechonia, Kazimierza Ratonia, Leszka Engelkinga, Władysława Broniewskiego, Mariana Grześczaka, księdza Jana Twardowskiego.

– Jestem po trzech zawałach i walce z rakiem, ale się nie poddaję! – mówi mi szczerze na koniec naszej rozmowy. Pozostaje tylko trzymać kciuki za powodzenie dalszych przedsięwzięć pani Elżbiety. I nawiązując do urodzinowego koncertu w Piwnicy pod Baranami, zakrzyknąć: sto lat!

Wróć