Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Dwa wzruszające ursynowskie jubileusze

11-01-2017 20:51 | Autor: Maciej Petruczenko
Jest co świętować w południowym zakątku stolicy, w którym 17 lat temu narodziła się „Passa”. Mamy bowiem z jednej strony 40-lecie powstania osiedla Ursynów, które z tonącego w 1977 roku w błocie skromnego zespołu bloków mieszkalnych z wielkiej płyty rozrosło się w potężną dzielnicę Warszawy, z drugiej zaś – czeka nas 25. wydanie założonej przez ursynowianina Jurka Owsiaka Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy.

Na Ursynowie mieszka około 150 tysięcy osób, co daje tej dzielnicy trzecie miejsce w stolicy – po Mokotowie i Pradze Południe. Z kolei WOŚP – to prawdziwa potęga na niwie działalności charytatywnej. O ile w pierwszym roku kwestowania zebrała na leczenie chorób serca 2 mln 422 tysiące złotych, o tyle w 2016 udało się jej zgromadzić aż 72 mln zł na zakup urządzeń dla szpitalnych oddziałów pediatrycznych oraz na zapewnienie godnej opieki medycznej seniorom. Jest zatem o czym gadać i o czym pisać.

Owsiak, propagujący od lat wielu w radiu i telewizji muzykę młodzieżową i młodzieżowy styl życia, nie jest osobą przez wszystkich lubianą, a jego hasło „róbta co chceta” wzbudziło w swoim  czasie wzburzenie ortodoksów, a przede wszystkim niektórych przedstawicieli stanu duchownego. Nawet świętej pamięci prymas Józef Glemp spojrzał początkowo na Jurka krzywym okiem, uważając zapewne, że Kościół ma monopol na działalność charytatywną. Dziennikarzy broniących misji Owsiaka ksiądz kardynał był uprzejmy określić mianem „szczekające kundelki”. Społeczeństwo stanęło jednak murem za dyrygentem WOŚP, więc prymasowi już nie wypadało pluć na Owsiaka. Tym bardziej, że Orkiestra niosła bliźnim realną pomoc, nie wyciągając ani grosza z państwowej kasy – w przeciwieństwie do skądinąd również godnej szacunku i nadzwyczaj pożytecznej przykościelnej organizacji Caritas. Gdyby zapytano mnie jako chrześcijanina, czy lepiej się działa na chwałę bożą, wspomagając w odruchu serca chorych i słabych, czy raczej wznosząc kosztowne budowle sakralne, zdecydowanie opowiedziałbym się za tym pierwszym wyjściem. Dlatego w 25-letnim rozrachunku WOŚP mamy przede wszystkim kilkaset milionów złotych ofiarowanych dobrowolnie przez społeczeństwo – głównie na wspomożenie chorych dzieci, a w kilkunastoletnim rozliczeniu Świątyni Opatrzności Bożej w Wilanowie – spoglądamy nieustannie w finansową studnię bez dna, co jest tym bardziej przykre, że Świątynia nie jawi się budowlą na miarę zaplanowanego przez Antonio Gaudiego barcelońskiego Templo Expiatorio de la Sagrada Familia, wznoszonego od ponad stu lat bez angażowania funduszy rządowych.

Tak się akurat złożyło, że Świątynię Opatrzności łączy z Ursynowem osoba architekta Marka Budzyńskiego. Ten niezapomniany wizjoner Ursynowa Północnego wygrał bowiem w roku 2000 konkurs na projekt Świątyni, proponując niezwykle oryginalną konstrukcję wtopioną w zieleń Pól Wilanowskich (góra z wieńczącym ją, widocznym z daleka kryształowym świetlikiem). Wielka szkoda, że Kościół w końcu zignorował konkurs, wybierając zupełnie inny projekt i szansa na realizację unikatowego w skali światowej projektu sakralnego została bezpowrotnie stracona. Sam prymas Glemp był podobno absolutnym entuzjastą projektu Marka Budzyńskiego, ale pod naciskiem większości episkopatu musiał zrezygnować z obstawiania przy koncepcji kryształu.

Otwarta niedawno, choć daleka od ukończenia Świątynia Opatrzności góruje nad Miasteczkiem Wilanów, którego koncepcja urbanistyczna polegała na pospiesznym stawianiu budynków mieszkalnych, żeby po ich zasiedleniu zastanawiać się dopiero nad różnego rodzaju infrastrukturą. Gdy w roku 1971 Marek Budzyński i jego współtowarzysze zostali zaangażowani do  zaprojektowania zabudowy Ursynowa, zasadnicze plany urbanistyczne (w tym przyszła linia metra) były już nakreślone, ale i tak nowocześnie myślącym architektom udało się przeforsować sporo mądrych pomysłów i poprawek. Te dobre zmiany sam odczułem na własnej skórze, jako jeden z pionierów dzisiejszej dzielnicy, mieszkający w niej od 1977 roku.

Pokoleniu warszawiaków urodzonych zaraz po drugiej wojnie światowej ów zaczątek dzisiejszej dzielnicy, czyli Ursynów Północy – mógł się wydawać pod wieloma względami rajem na ziemi. Było to bowiem wyjście z mieszkaniowych klitek okresu gomułkowskiego w niespotykane wcześniej przestrzenie. Na dodatek Marek Budzyński et consortes zadbali o to, by mieszkańcy, wprowadzający się do szarych bloków z wielkiej płyty, mieli bezpośredni kontakt z naturą i możliwości nawiązywania dobrych więzi sąsiedzkich. Stąd natychmiastowe zazielenienie przestrzeni otaczającej budynki, stąd rzeźby, które od razu, postawiono w celu urozmaicenia krajobrazu, stąd przyosiedlowe klubiki dla dzieci, stąd Dom Rodzinny przy Końskim Jarze.

Oczywiście, pierwsi mieszkańcy wspominają przede wszystkim kurz, błoto i hałas, związany z rozrastającą się budową, no i największą bolączkę, jaką był brak sklepów. W pierwszym okresie Ursynów pozostawał wszak pustynią handlową i kulturalną, zyskując nieoficjalną nazwę: Sypialnia Warszawy. Na szczęście nietrudno było robić zakupy w innych dzielnicach. Ówcześni mieszkańcy byli bowiem pierwszym pokoleniem Polaków, zmotoryzowanym na masową skalę dzięki niezapomnianemu „maluchowi”, czyli Fiatowi 126p. To autko zdecydowanie dominowało początkowo na rozległych parkingach, będąc jednocześnie: reprezentacyjną limuzyną, wozem rodzinnym, półciężarówką, a nawet – z uwagi na koślawe jezdnie – poniekąd terenówką. Budowana już wtedy na Ursynowie pierwsza linia metra to był dopiero wstępny wykop, stanowiący dla nas największą przeszkodę do pokonania. Na uruchomienie tej pierwszej linii warto było czekać aż 18 lat. Bo Ursynów bez metra  byłby niczym ciało bez duszy. Celebrując więc osobiście okrągły jubileusz miejskiego Ursynowa, pozdrawiam przy okazji wszystkich innych „czterdziestolatków”.

Wróć