Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Jak coś robić , to z sensem

11-01-2017 20:49 | Autor: Tadeusz Porębski
Przychodzą do mnie różni ludzie z różnymi problemami. Słucham ich i staram się pomagać na tyle, ile mogę. Często udaje się i wtedy jest to dla mnie gigantyczna satysfakcja. Nauczony doświadczeniem odciąłem się od spraw związanych z działalnością spółdzielni mieszkaniowych. Zbyt wiele tam zaciekłości, zapiekłości, personalnych gierek i zwykłej prywaty.

Z prośbą o interwencję piszą też do mnie ludzie bojący się ujawnić własne personalia, co mnie bardzo denerwuje, gdyż od zawsze brzydziłem się anonimami. Nawet najbardziej krytyczne publikacje wychodzące spod mojego pióra podpisuję własnym nazwiskiem. Nie używam dziennikarskich pseudonimów.

Ostatnio napisali do mnie członkowie pewnej wspólnoty mieszkaniowej z ulicy Wilczej, którzy dopatrują się w procesie reprywatyzacji swojej kamienicy kantu. Mogą mieć rację, kilka dokumentów budzi poważne wątpliwości, ale ludziom tym zbrakło odwagi, by się podpisać. "Nie możemy podać nazwisk z obawy o własne życie, bowiem mamy do czynienia z niebezpiecznym przeciwnikiem" – napisali w podsumowaniu długiego listu. Wściekłem się, bo zdanie to odczytałem w następujący sposób: "My nie zamierzamy ryzykować zdrowiem bądź życiem, ponieważ jesteśmy strachliwi i jednocześnie zapobiegliwi. Prosimy więc o wyciągnięcie z ognia naszych kasztanów pańskimi rękami, ponieważ pan jest odważny, prawy i w ogóle. Pana mogą ewentualnie pozwać do sądu, pokancerować lub nawet zabić, my musimy, proszę pana, chronić własne tyłki". Mam was gdzieś, drodzy członkowie wspólnoty mieszkaniowej z ulicy Wilczej.

Ci mocno ułomni osobnicy powinni brać przykład z innych, którzy w obronie własnych interesów potrafią toczyć z urzędem, kamienicznikiem i niektórymi przedstawicielami organów ścigania bój na śmierć i życie. Dobrym przykładem mogliby być członkowie wspólnoty z ulicy Narbutta 60, którzy dzięki swojemu zaangażowaniu i nieugiętej postawie zdołali wspólnie z "Passą" zablokować wykonanie ostatecznej i prawomocnej decyzji reprywatyzacyjnej wydanej przez stołeczne Biuro Gospodarki Nieruchomościami. Uratowali dach nad głową, czyli coś, co poza zdrowiem jest dla człowieka najważniejsze. Gdyby prezentowali postawę sąsiadów z Wilczej od dawna nocowaliby w "Monarze". Dzisiaj ponownie spieszę im z pomocą.

Chodzi o trzy sprawy – ciągłe doposażanie przez dzielnicę Mokotów budynku przy ul. Narbutta 60, nadal formalnie objętego roszczeniem; o siłowy, bez uzgodnienia z lokatorami terminów, montaż w mieszkaniach instalacji ciepłej wody oraz o nałożenie na mieszkańców kosztów tak zwanej wody gospodarczej, której definicji brak. Kwestia pierwsza jest w tej chwili przedmiotem postępowania prowadzonego przez Prokuraturę Rejonową na Mokotowie. Przesłuchiwani są świadkowie. Organy ścigania powinny ustalić, kto personalnie odpowiada w urzędzie dzielnicy Mokotów za akceptowanie szeregu uchwał byłego i obecnego zarządu Wspólnoty Mieszkaniowej Narbutta 60 i tym samym przeznaczenia na modernizację budynku objętego roszczeniem ponad 250 tys. zł pochodzących z publicznej kasy.

Kwestia druga to arogancja kierownictwa Działu Obsługi Mieszkańców "Wiśniowa" podległego mokotowskiemu ZGN. Po likwidacji głównego węzła cieplnego i zamontowaniu węzła indywidualnego centralnego ogrzewania w budynku Narbutta 60 postanowiono o likwidacji piecyków gazowych i montażu w każdym mieszkaniu instalacji ciepłej wody. Za doposażenie w centralną ciepłą wodę budynku formalnie objętego roszczeniem dzielnica Mokotów wyłożyła ponad 30 tys. zł. Uważam, że do czasu ostatecznego rozstrzygnięcia oddalającego roszczenie dzielnica nie powinna zainwestować w nieruchomość nawet jednej złotówki.

Na  lutym 2016 r., a więc w środku sezonu zimowego, lokatorów wezwano(sic!) do udostępnienia mieszkań monterom, którzy mieli kuć ściany w celu zamontowania instalacji ciepłej wody. W budynku mieszkają osoby starsze, w tym wiekowa, niedołężna lokatorka z kilkunastostronicową epikryzą szpitalną. Kucie w lutym ścian, kurz i bałagan były dla opiekunów tej pani nie do przyjęcia. Podobnie dla innej osoby w podeszłym wieku. Lokatorzy odmówili udostępnienia mieszkań argumentując, że administrator oraz DOM "Wiśniowa" powinni wcześniej ustalić z nimi termin robót dogodny dla wszystkich, a nie stosować dyktat. Poza tym nie poinformowano ich, kto poniesie koszty usuwania szkód powstałych w wyniku doposażenia budynku, m.in. poprutych ścian i zniszczonej w łazienkach glazury. Urzędnicy miast z lokatorami rozmawiać zaczęli straszyć ich sądem, co nazwę bez ogródek urzędniczą bezczelnością. Za kogo oni się mają? Z chęcią wystąpię na rozprawie jako świadek, by przekazać Wysokiemu Sądowi kilka bardzo ważnych szczegółów.         

Kwestia trzecia, czyli tzw. woda gospodarcza. Nagle w rozliczeniu rocznym za 2014 r. pojawiła się taka pozycja. Wcześniej jej nie było. Może nie byłoby wielkiego raptu, gdyby nie wielkości zużycia wody gospodarczej wykazane w rocznym bilansie. Lokatorom włosy stanęły dęba kiedy przeczytali, że każda z 22 osób zamieszkujących budynek rzekomo zużyła w ciągu roku 3500 l tego rodzaju wody, nie licząc tej, którą zużyli na potrzeby domowego gospodarstwa. Gdyby wokół budynku były suto podlewane latem trawniki można by od biedy zaakceptować taki pobór, ale tam niczego się nie podlewa, nikt nie myje na podwórku samochodów, itp. Skąd więc wynik 70 tys. litrów(!) wody gospodarczej zużytej w budynku. To przecież kilka basenów kąpielowych.

Monitowany w tej sprawie mokotowski ZGN zrazu w ogóle nie odpowiadał na monity, aż w końcu odpowiedział ustami pana Tadeusza Jandzińskiego, kierownika DOM "Wiśniowa". Według niego woda gospodarcza to "różnica pomiędzy wskazaniami wodomierza głównego w budynku a sumą wskazań wodomierzy w punktach czerpalnych wody (w lokalach)". Zdaniem pana kierownika, "dopuszczalny graniczny błąd pomiaru użytkowanego wodomierza może wynosić plus minus 10 proc.". Nic nie rozumiem. Lokatorzy również głowią się jak porównać 10–procentowy dopuszczalny błąd w pomiarach z 70 tys. rzekomo zużytej wody gospodarczej. A może zamiast udzielać nie trzymających się pionu odpowiedzi należałoby po prostu opomiarować wszystkie ujęcia wody w budynku, czyli także zlew w pomieszczeniu wybudowanego ostatnio węzła co.? Ustawa Prawo wodne nie zawiera definicji wody gospodarczej, natomiast odróżnia pobór wód na potrzeby własne od poboru na potrzeby prowadzenia DZIAŁALOŚCI GOSPODARCZEJ. Pobór wód na potrzeby prowadzenia działalności gospodarczej jest szczególnym korzystaniem z wód wymagającym uzyskania pozwolenia wodnoprawnego. Tyle że w budynku Narbutta 60 nie jest prowadzona działalność gospodarcza. Wszystko wskazuje na to, że zasadność pobierania od lokatorów opłat za wodę gospodarczą ZGN będzie musiał udowodnić w sądzie.

Na koniec z innej beczki. Swego czasu zakolegowałem się z twórcami i członkami obywatelskiego ugrupowania "Nasz Ursynów". To był fajny społeczny projekt, z fajnymi i pełnymi inicjatywy ludźmi, który w pełni sprawdził się. Lud Ursynowa dał NU w wyborach samorządowych w 2010 r. tęgie poparcie. Tak tęgie, że niespodziewanie ten obywatelski twór wziął wspólnie z PiS władzę w dzielnicy. Rządzili całkiem przyzwoicie i cztery lata później mieli szansę na reelekcję. Aliści lider NU Piotr Guział zapragnął zostać prezydentem Warszawy, czym rozmienił ugrupowanie na drobne. W 2014 r. zabrakło dwóch mandatów, by utrzymać władzę, jednakowoż NU stał się liderem dzielnicowej opozycji. Miałem nadzieję, że utrzyma status lidera i za trzy lata powalczy wyborach. Skłonny byłbym ponownie wesprzeć społeczników na łamach gazety.

Niestety NU ostatnio pękł. Dwóch radnych tej kadencji i były radny kadencji poprzedniej postanowili odejść i założyć własne ugrupowanie, rzecz jasna z Ursynowem w nazwie. Będzie to chyba piąta lub szósta ekipa samorządowych działaczy z szyldem dzielnicy na piersiach i pewnie nie ostatnia. Obawiam się, że wyborcy kompletnie stracą orientację, który "Ursynów" należy popierać i zagłosują na duże partie. Osobiście oceniam woltę trzech działaczy NU za nieprzemyślaną, mam przeczucie graniczące z pewnością, że w 2018 r. obróci się ona przeciwko nim. Przeczucia przeczuciami, ale jedno jest pewne: powstający z rozłamu NU samorządowy noworodek nazwany  "Otwarty Ursynów" nie dostanie mojego poparcia w 2018 r., bo nie popieram rozdrabniania i rozbijania czegoś, co dobrze działało. Pozostanę przy "Naszym Ursynowie".

Wróć