Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Obywatelski punkt widzenia

14-03-2018 21:54 | Autor: Tadeusz Porębski
Trzeci miesiąc roku wyborczego, a pan Tadek ani słowa w swoim felietonie o jesiennych wyborach samorządowych. A przecież dla przeciętnego warszawiaka samorząd terytorialny to sprawa kluczowa, bo bliski jest ciału niczym koszula.

Tam rozstrzygają się kwestie egzystencjalne i choć, Bogiem a prawdą, rady oraz władze dzielnic zostały w dużym stopniu ubezwłasnowolnione przez zapisy w statucie Warszawy, to jednak wspomniane wyżej gremia mają duży wpływ na codzienne życie i rozwój dzielnicy. Powiadają, że obrotna gospodyni z przysłowiowego gówna bat ukręci, a kiepskiej baletnicy przeszkadza i rąbek od spódnicy. To prawda, którą łacno można przełożyć na samorząd. Burmistrz jednej z dzielnic radzi sobie doskonale, potrafi zdobywać środki inwestycje i działać na dużą skalę. Natomiast burmistrz dzielnicy sąsiedniej ogranicza się do administrowania, i to bynajmniej nie podręcznikowego. Chodzi o Ursynów i Mokotów.

Robert Kempa, włodarz Ursynowa, to człek bardzo pracowity. Ponoć można zastać go w robocie nawet późnym wieczorem. Nie sprawdzałem, ale to może być prawda. Pracowitość procentuje – na Ursynowie powstają nowe domy kultury (jeden na Zielonym Ursynowie już funkcjonuje, drugi na zapleczu urzędu dzielnicy w budowie), przedszkola, boiska szkolne oraz nowe arterie komunikacyjne, jak na przykład ulica Rosnowskiego łącząca Ursynów z Wilanowem. Obecnie Kempa i jego drużyna mocno zaangażowali się w budowę kolejnego połączenia tych dwóch dzielnic – ul. Ciszewskiego Bis.

A na sąsiednim Mokotowie? Nic się nie dzieje... Nic. Po prostu brak akcji jest, jak powiedziałby niezapomniany inż. Mamoń z kultowego "Rejsu" Marka Piwowskiego, nomen omen – mokotowianina. Największa dzielnica Warszawy to w porównaniu z Ursynowem cienki Bolek. Na każdym polu. Owszem, włożyć 250 tys. z publicznej kasy w modernizację objętej roszczeniem kamienicy, by zrobić dobrze spadkobiercom byłego właściciela, to tak. Ale na przykład zamontowanie dwunastu słupków uniemożliwiających wjazd na Skwer im. Antoniego Słonimskiego samochodów dostawczych, które dewastują tę zieloną wysepkę – perełkę, to dla burmistrza Bogdana Olesińskiego i jego podwładnych poważny problem. Problem był zgłaszany przez mieszkańców jesienią na sesji mokotowskiej rady. Minęło pół roku bez żadnej reakcji ze strony urzędu. Wandalom w to graj, ostatnio dwa samochody dostawcze już nie tylko wjechały bezprawnie na skwer, ale parkowały tam od wczesnego popołudnia do późnego wieczora. Wielokrotnie monitowana straż miejska jechała do interwencji około sześciu godzin. Czy w końcu dotarli na miejsce i napełnili kierowców – wandali bojaźnią bożą za pomocą bloczka mandatowego, nie wiadomo.

To ledwie jeden z przykładów lenistwa członków zarządu dzielnicy Mokotów. Przykładów nieudolności mokotowskich włodarzy jest dużo więcej i podam je do wiadomości publicznej w kolejnych publikacjach na łamach "Passy". Mając tak kiepskich gospodarzy, trudno się dziwić, że grupka okolicznych mieszkańców nie mogąc dłużej patrzeć na dewastację urządzonego za ciężkie publiczne pieniądze zielonego skweru wzięła sprawy we własne ręce. Dowiedziałem się, że opracowano obywatelski pomysł, który ma skuteczne uniemożliwić zmotoryzowanym wandalom wjazd na teren parkowy. Nie dziwię się społecznemu zrywowi. Zbliżają się wiosna i lato, kiedy w zlokalizowanym na skwerze kinie "Iluzjon" organizowane są różnego rodzaju spędy wymagające kateringu. Jesienią poinformowano burmistrza Olesińskiego, że podczas jednego ze spędów parkowało na chronionym prawem terenie zielonym aż sześć dostawczych samochodów! Dołączono szereg fotografii dokumentujących ten fakt. Nie zrobiło to na Olesińskim żadnego wrażenia. Mokotowski urząd ograniczył się do wysłania zdesperowanym mieszkańcom lakonicznego pisma, w którym uprzejmie doniósł, że "sprawę przekazano do zarządu zieleni miejskiej". Rączki umyte, niczym u Piłata Poncjusza. Można powiedzieć, że Mokotów ma burmistrza jak ta – la – la.

Jestem z urodzenia mokotowianinem, ale od wielu lat mam ściślejsze związki z Ursynowem, gdzie w latach 60. jeździłem rowerem z moim psem "Gangsterem" na zające. Zbliżają się wybory i powoli kombinuję, które z ugrupowań obywatelskich funkcjonujących na terenie dzielnicy należy najmocniej poprzeć. Wspólnie z kolegami z redakcji wychodzimy bowiem z założenia, że najniższy szczebel samorządu powinien być wolny od oszalałego partyjniactwa. Nie znaczy to oczywiście, że z rad dzielnic należy wyrugować przedstawicieli partii politycznych. Byłoby to zresztą niemożliwe. Jednakowoż nasze redakcyjne stanowisko jest takie, że dzielnicowy samorząd nie może być zdominowany przez partie. Sejm, Senat, sejmiki wojewódzkie tak, ponieważ są to wybory stricte polityczne, natomiast gminy i dzielnice – nie. W 2010 r. poparliśmy niepartyjne ugrupowanie "Nasz Ursynów" – na tyle skutecznie, że przez cztery lata NU wspólnie z PiS rządził dzielnicą. Chyba nie najgorzej.

Niestety, z tamtego NU pozostało wspomnienie. Większość działaczy odeszła, trzech stworzyło stowarzyszenie pod nazwą "Otwarty Ursynów". Z podsłuchów wynika, że wyborcza współpraca pomiędzy tymi dwoma ugrupowaniami jest wykluczona. Czy jako nowy byt OU będzie się liczył w wyborczym starciu z dwoma partyjnymi potęgami PiS i PO? A przecież własne listy wystawią także SLD i Nowoczesna, które, choć słabsze od dwóch hegemonów, sroce spod ogona nie wypadły. Podobne pytanie można sformułować pod adresem dwóch kolejnych ugrupowań obywatelskich – Inicjatywy Mieszkańców Ursynowa oraz Projektu Ursynów. To byłaby trzecia i czwarta lista wyborcza z Ursynowem w nazwie. Nie za dużo tego? Moim zdaniem zdecydowanie za dużo. Przeciętny ursynowski wyborca będzie zdezorientowany, a to może być gwóźdź do wyborczej trumny bezpartyjnych.

Rozdrobnienie jest symbolem klęski. Pamiętamy lata 90. i pierwszą dekadę XXI w., kiedy prawicowe kanapy zaliczały porażkę za porażką. Kiedy jednak zjednoczyły się i wystąpiły pod wspólną flagą wpierw AWS, a ostatnio PiS – od razu wzięły w państwie wszystko. Gdyby cztery ursynowskie ugrupowania niepartyjne stworzyły jeden wspólny koalicyjny komitet pod nazwą na przykład "Bezpartyjni dla Ursynowa" (z nazwami własnymi w tle) mogłyby mocno namieszać w jesiennych wyborach, a nawet wziąć władzę w dzielnicy. Ale tak się nie stanie. Przeszkodą są wzajemne animozje i osobiste ambicje liderów. "Projekt Ursynów" powstał w wyniku podziału "Inicjatywy Mieszkańców Ursynowa" i trudno prognozować, że liderzy obu tych stowarzyszeń zdecydują się na wyborczy alians. "Otwarty Ursynów", który wykluł się z "Naszego Ursynowa", uważa go za wydmuszkę, mimo że w świadomości mieszkańców dzielnicy bardziej zakorzeniona jest nazwa "Nasz Ursynów". Markę buduje się latami, o czym ursynowscy liderzy powinni pamiętać. Każdy z nich tkwi jednakowoż w błogim przekonaniu, że wyborcy pędem polecą głosować właśnie na jego organizację. Oby panowie liderzy srodze się nie pomylili. Wszak system liczenia głosów wg d'Hondta jest bezlitosny dla małych ugrupowań i nadzwyczaj łaskawy dla dużych partii i koalicji.

Z moich obserwacji wynika, że najprężniej działa stowarzyszenie "Projekt Ursynów". Tamtejsi działacze są na Ursynowie najbardziej widoczni – organizują dyżury, happeningi, punkty informacyjne, czwartkowe spotkania z mieszkańcami w "Costa Caffe" na Wańkowicza pod 1, zbiórki żywności dla bezdomnych, szkolenia z Budżetu Partycypacyjnego etc. PU ma także fajną stronę internetową. Natomiast "Otwarty Ursynów" może pochwalić się wyjątkowo pracowitymi liderami, a pracowitość, jak pisałem wyżej, owocuje sukcesami. Strona internetowa równie ciekawa jak PU i kilka równie ciekawych inicjatyw społecznych na koncie. Odnoszę jednak wrażenie, iż OU posiada znacznie skromniejsze zaplecze organizacyjne.

Poprzez zamieszczanie na naszych łamach przysyłanych do redakcji apeli do mieszkańców, postulatów, listów otwartych, protestów, czy autorskich projektów "Passa" daje wsparcie każdemu stowarzyszeniu działającemu na terenie południowej Warszawy. Wspieranie inicjatyw obywatelskich bowiem to jeden z priorytetów naszej gazety. Również w wyborach `2018 będziemy kibicować komitetom niepartyjnym. Osobiście nie mam żadnego interesu w zachęcaniu liderów czterech "Ursynowów" do zorganizowania ursynowskiego "okrągłego stołu" i stworzenia wspólnej listy wyborczej. Róbta co chceta – to wasz problem, nie mój. Ale szkoda byłoby zmarnotrawić posiadany potencjał, który wcale nie jest mały.

W 2010 r. stowarzyszenie "Nasz Ursynów" pokazało, że można ograć partie polityczne i wziąć władzę w dzielnicy. Ale wtedy NU był jedynym ugrupowaniem obywatelskim i wyborca dokładnie wiedział na kogo głosować. Jeśli zmusi się go do wykonywania karkołomnych ruchów przy urnie i błądzenia długopisem pomiędzy Naszym, Projektem, Otwartym, IMU, czy jeszcze innym Ursynowem, który zapewne narodzi się przed wyborami, zirytowany wyborca może zagłosować na... PO bądź PiS. Co wtedy? Wtedy polecę w swoim felietonie Wyspiańskim: "Miałeś, chamie, złoty róg... został ci się ino sznur".

Wróć