Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Poznaj wybitnego sąsiada – Franciszek Maśluszczak

28-06-2017 23:01 | Autor: Mirosław Miroński
Ursynów został zasiedlony stosunkowo niedawno, zdołał już jednak „okrzepnąć” jako dzielnica Warszawy stając się jej ważną częścią. Zamieszkało tu wielu ludzi kultury, sztuki, nauki, którzy ze względu na swój wkład intelektualny, bądź artystyczny zasługują na to, by ich przedstawić lub o nich przypomnieć.

Stanowią oni niezwykle istotny element życia, nie tylko w obrębie dzielnicy, w której mieszkają, bowiem ich wpływ jest znacznie większy. Często są to osoby, które przez swą skromność nie wchodzą w światła jupiterów, nie korzystają z popularności towarzyszącej celebrytom. Jeśli błyszczą, to własnym światłem, a nie sztucznym, wykreowanym przez media. Takich ludzi zamierzam przedstawiać czytelnikom w swoim nowym cyklu zatytułowanym „Poznaj wybitnego sąsiada”. Jednym z nich właśnie jest Franciszek Maśluszczak – artysta malarz, rysownik, ilustrator, mieszkaniec Ursynowa niemal od jego początków, kiedy to była jeszcze swoista sypialnia Warszawy. Minęło wiele lat, zanim zaczęła przeistaczać się w nowoczesną i funkcjonalną część miasta. Z Franciszkiem Maśluszczakiem rozmawiam przy Metrze Stokłosy.

MIROSŁAW MIROŃSKI: Franciszku, jesteś znaną postacią w środowisku artystycznym. Powiedziano i napisano o tobie już wiele, jednak wciąż za mało na temat genezy twojej twórczości...

FRANCISZEK MAŚLUSZCZAK:  Edukację malarza rozpoczynałem w pięknym mieście – Zamościu, którego Stare Miasto jest wpisane na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO w Państwowym Liceum Sztuk Plastycznych, obecnie im. Bernardo Morando, włoskiego architekta, autora koncepcji urbanistycznej Zamościa – perły renesansu. Zaprojektował on m. in. Starówkę z jej licznymi ozdobami, ornamentami, z kolegiatą (obecnie katedrą), ratuszem, dwoma rynkami oraz murami obronnymi. Był też dobrym rzeźbiarzem i kamieniarzem. Wciąż jest to dla mnie miejsce wyjątkowe, bo Zamość jest pięknym, wspaniałym miastem. Kiedy przechodzi się przez podziemia, widać w nich sztukaterie, potężne drzwi, płaskorzeźby projektowane przez Morando. Na wygląd miasta wiele czynników. Swój wkład mieli też Ormianie, którzy udekorowali część pierzei starówki w swoisty sposób.

Najpiękniejszą kamienicą jest oczywiście ta należąca do Zamojskich, ale wszędzie panował tam klimat miasta-muzeum.

Jaki wpływ otoczenie Zamościa wywarło na twoją przyszłą sztukę?

Chodziłem, obserwowałem, próbowałem narysować ornamenty roślinne, geometryczne, przenikające się koła i kwadraty. Uczyłem się rysować pod kierunkiem wykładowców reprezentujących różnorodne kierunki i poglądy artystyczne. Jednym bliżej było do kapizmu, inni ciągnęli w stronę geometrii. Było to korzystne dla uczniów. Mieszkaliśmy wtedy w internacie,

w pałacu Zamojskich. Cały czas czułem się, jak na jakimś wyjeździe. Stało tam ponad 40 łóżek, jedno obok drugiego. Można było podpatrywać, kto i co robi, uczyć się od kolegów starszych i młodszych. Stawialiśmy stół pionowo, jako deskę do rysowania. Byliśmy pod wpływem różnorodnej sztuki – od Kossaka po Jacksona Pollocka. Tam nabrałem przekonania, że sztuka jednak jest. Panował twórczy ferment.

Otaczała mnie mieszanina kultur: katolickiej, prawosławnej, żydowskiej, bałaku lwowskiego, ikon i złotych kopuł. To wszystko robiło na mnie kolosalne wrażenie. Można było spotkać tam stare profesje i związane z nimi urządzenia i miejsca: młyny wodne, wiatraki, kuźnie. Ciekawiło mnie, jak powstają różne rzeczy. Jak można wygiąć grube żelazo, zrobić z niego wspaniałe rzeczy. Na jarmarku sprzedawano makatki, garnki, siwaki biłgorajskie, wyplatane kosze. Napatrzyłem się na to wszystko.

Prenumerowałem wówczas pisma poświęcone sztuce. Krążyły potem po całym internacie. Wszyscy je oglądali. Było w nich sporo dobrego malarstwa, także socrealistycznego. Wracały do mnie z pozaginanymi kartkami. Przeglądałem Przekrój, w którym drukowane były obrazy Picassa. Wtedy tego nie rozumiałem. Kubizm wydawał mi się ostry, jak gałązka tarniny. Dopiero później potrafiłem docenić jego piękno. Sztuki trzeba się uczyć, karmić się nią. To nie jest tak łatwo.

Czy gdybyś znalazł się wtedy w innym miejscu, twój rozwój artystyczny potoczyłby się inaczej?

Jeśli urodziłbym się w innej części Polski np. na Śląsku, czy Warmii, na pewno malowałbym inaczej. Inne tematy, inne sprawy by mnie interesowały. Młodość jest okresem, kiedy nasiąkamy różnymi rzeczami. Potem je rozpamiętujemy. Malarstwo jest rodzajem pamiętnika. Nawet jeśli malujemy coś, co jest aktualne, już za chwilę stanie się to historią.

A co było po Zamościu?

Akademia Sztuk Pięknych w Warszawie i mieszkanie w Dziekance na Krakowskim Przedmieście. Spotkałem wielu wspaniałych pedagogów i kolegów oraz osoby niezwiązane zawodowo ze środowiskiem. Bardzo interesowali mnie ludzie potrafiący werbalizować swoje myśli, czyli pisarze, poeci. Zaprzyjaźniłem się z wieloma, m. in. z Janem Himilsbachem, Edwardem Stachurą, Markiem Nowakowskim, młodymi pisarzami, jak: Jerzy Górzański, Zbigniew Jerzyna. Poznałem niezwykłych ludzi – poetów, prozaików, dla których robiłem ilustracje. Już na drugim roku studiów zacząłem współpracę z pismami literackimi. Honoraria nie były zbyt wysokie, ale satysfakcja ogromna.

Skąd wzięły się twoje związki z ilustracją?

W młodości fascynowały mnie wiersze i krótkie opowiadania. Czytanie grubych tomiszczy zajmowało mi za dużo czasu. Nie nadążałem za taką książką. Zawsze tkwiłem blisko literatów i tak jest do tej pory. Ilustruję średnio 2 tomiki wierszy rocznie. Robię to często z przyjaźni, bez honorarium. Nigdy nie musiałem rezygnować z własnych artystycznych zamierzeń.

Osiadłeś w stolicy z wyboru?

Po ślubie z Basią wynajmowaliśmy mieszkania na Grochowie, Żoliborzu, na Woli. To ciekawe doświadczenie, bo jak się mieszka z ludźmi, można dużo zaobserwować. Jakie kto ma dekoracje, wystrój mieszkania. Nawet jeśli coś można uznać za brak gustu, ma to swój charakter, sznyt warszawski. To bardzo interesujące.

A jak znaleźliście się z Basią na Ursynowie?

Był taki korzystny moment w naszym życiu, że ZPAP przydzielał mieszkania w tym rejonie miasta. Zresztą, dotyczyło to również innych zawodów. Z podobnej drogi skorzystali lekarze, prawnicy i inni. Brakowało dróg – wymieszaliśmy sporo błota butami. Nie było drzew. Ze zdumieniem zauważyłem, że wróble zagnieździły się w kłębach drutu. Traktowały je jak drzewo. Było to wzruszające, że chciały być blisko ludzi, żyć razem z nami. Potem wszystko wypiękniało, zazieleniło się, ruszyło metro... Kiedyś marzyłem, żeby mieszkać na Starówce. Ale teraz już nie. Ursynów stał się moją dzielnicą.

Słyszałem, że bierzesz udział w licznych akcjach charytatywnych...

To prawda. Jest wielu potrzebujących. Ciągle ktoś do mnie dzwoni z prośbą o pomoc. Z zasady nie odmawiam – przekazuję na aukcję obrazy. Pomagam też uczestnicząc w zajęciach dla osób niepełnosprawnych np. malujących ustami. Miłosierdzie powinno być w każdym z nas.

Nad czym teraz pracujesz?

Maluję większe formaty. Sprawia mi to radość. Ma też korzystny wpływ na moją sztukę, bo wymaga innego sposobu malowania. Zapobiega popadaniu w rutynę. Posługuję się trzema technikami malarskimi: olejną, akrylem i akwarelą, która jest cudowną techniką, bo potrzebna jest mi tylko kartka papieru i niewielkie pudełka z farbami. Codziennie też rysuję, zapełniam kolejne notatniki moimi refleksjami i myślą.

Życzę powodzenia. Dziękuję za interesującą rozmowę

Wróć