Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Praska subkultura dziś po nowemu

12-04-2017 22:53 | Autor: Tadeusz Porębski
Przez dekady prawobrzeżna Praga uznawana była za dzielnicę lumpenproletariacką, gorszą od dzielnic Warszawy lewobrzeżnej. W czasach głębokiej komuny paniusie i paniczyki zza Wisły odwiedzali Pragę tylko z okazji wizyt na Bazarze Różyckiego, gdzie można było ubrać się w modne zachodnie ciuchy. Można tam też było kupić walutę w postaci "zielonych", zjeść pyzy ze słoika i zapić je setą czystej.

Na Ząbkowskiej i Brzeskiej kręciły się podejrzane typy, a tamtejsze bramy budynków kojarzyły się z legowiskiem tygrysa. W podwórka – studnie, często wyposażone w kapliczki z figurką Matki Boskiej, zapuszczali się wyłącznie najodważniejsi. 

Od zmroku do białego rana ulica Brzeska na zapleczu Bazaru Różyckiego tętniła życiem. Postacie kryjące się w bramach oferowały wódkę i nie zdarzyło się, by klient został oszukany. Praska sitwa bardzo dbała o handlowy wizerunek. Na Brzeskiej oferowano również tradycyjne pyzy, których genialny smak pamiętam do dzisiaj, flaki, duszone żeberka i kotlet schabowy z ziemniakami. Taksówki pełne niedopitego w Śródmieściu towarzystwa podjeżdżały na Brzeską jedna za drugą. Za dnia interesy ubijano i upijano się w restauracji "Rybacka" przy Brzeskiej 6, nazywanej kiedyś "Schronem u Marynarza". Tuż po wojnie niejaki Wincenty Andruszkiewicz, ksywa "Marynarz", założył "pod szóstym" niewielką knajpkę, w której serwował flaki po warszawsku gotowane w wywarze z wołowych ogonów, pieczone świńskie uszy i ryjki, nóżki w galarecie, wiejską kaszankę na gorąco oraz śledzia z cebulką. Znaczną część niewielkiej powierzchni knajpki wypełniała olbrzymia postać zasiadającego przy kasie właściciela, który ważył, jak twierdzili zaprzyjaźnieni z nim klienci, około 200 kilo.

Poza "Rybacką" można było w okolicy zalać robaka w "Zakopiance", "Dunajcowej" lub w "Barze pod Trójką" przy Ząbkowskiej, w "Portowej" na rogu Okrzei i Jagiellońskiej, w "Kasandrze" bądź "U Inwalidów" na Targowej, w "Nysie" lub "Pod Strzechą" na Wileńskiej oraz "Pod Karpiem" na Stalowej. Przesiadywało tam towarzystwo spod ciemnej gwiazdy. Wizytówką były obfite więzienne tatuaże. Przy prawym oku wytatuowana niebieska kropka, czyli cyngwajs, oznaczała git człowieka. Na powiekach obowiązkowo kropki, tzw. śpioszki. Na palcach u rąk litery PSM czyli: pamiętaj słowa matki, pier... same małolatki. Do uznania. Na milicję nie mówiło się inaczej niż "psy". Jeśli komuś wymknęło się ubliżające słowo zaraz musiał dodać: "z kiciorem". To neutralizowało ubliżenie. Inaczej odbierano to jako prowokację i trzeba było iść z takim kimś do bramy "na solo".

Sam Bazar Różyckiego to oddzielna karta historii Pragi. Tradycja handlu jest nierozerwalnie związana z historią tej dzielnicy. Nazwa ulicy "Targowa" ma swoje uzasadnienie. Na przełomie XII i XIII wieku, kiedy lewy brzeg Wisły był jeszcze niezaludniony, na prawym istniały wsie Grochów, Kamion, Skaryszew czy Targowe Wielkie, które słynęły z handlu. Tu odbywały się targi bydła, koni i domowej zwierzyny. Przyciągały one tysiące kupców. Do rozwoju handlu na Pradze walnie przyczynił się król Władysław IV. Wraz z nadaniem Pradze w dniu 10 lutego 1648 r. praw miejskich, władca nadał także przywilej organizowania tam czterech dorocznych jarmarków oraz trzech cotygodniowych targów: w piątki na konie i bydło a we wtorki i soboty na inne towary. W XVII wieku na Pradze, poza placami targowymi, było dziesięć spichlerzy, słodownie, karczmy, browary, składy kupieckie, żupa solna oraz cegielnia. 

Dynamiczny rozwój notowała Praga w XIX w. wraz z powstaniem tam dworców kolejowych, wpierw Petersburskiego (Wileński), później Terespolskiego (Wschodni). Nie bez znaczenia było uruchomienie linii tramwajów konnych i budowa Mostu Kierbedzia (dzisiaj Śląsko – Dąbrowski). Ulice i podwórka zamieniły się w targowiska, handlowano dosłownie wszystkim. Handel na Pradze uporządkował pan Julian Różycki, właściciel apteki przy ulicy Brukowej 31 (dzisiaj Okrzei). W 1874 r. kupił kilka działek położonych między ulicami Targową, Ząbkowską i Brzeską i utworzył tam centralne targowisko nazywane wraz z upływem czasu Bazarem Różyckiego. Oficjalnie za rok otwarcia "Różyca" uznaje się rok 1901. Pierwszym administratorem bazaru był Żyd Manas Ryba, właściciel sąsiedniej kamienicy przy ulicy Targowej 56. Ryba zarządzał bazarem żelazną ręką, dbając o porządek oraz dochody pana Różyckiego, jak również właścicieli pobliskich kamienic podnajmowanych na mieszkania, sklepy, bary i restauracje.

W okresie międzywojennym Bazar Różyckiego rozrastał się i był poważną konkurencją dla słynnego Kercelaka u zbiegu Okopowej i Wolskiej. W czasie okupacji oba bazary pełniły w Warszawie rolę centrum czarnego rynku. Można tam było kupić i sprzedać wszystko – od wszelkiego rodzaju broni palnej począwszy, przez lewe kenkarty, po francuski koniak. Niemieccy żołnierze byli stałymi dostawcami. W tajemnicy przed SD i gestapo dostarczali handlarzom najróżniejszy towar, jak na przykład owoce cytrusowe, sardynki, fasowaną w koszarach ciepłą bieliznę, części umundurowania, pistolety, automaty i amunicję. Bardzo pożądanym przez Niemców towarem były... insekty, a konkretnie pluskwy i wszy tyfusowe. Żołnierze kupowali je w pudełeczkach, by zarazić się tyfusem i trafić do lazaretu zamiast na front wschodni.

Upaństwowiony w 1950 r. powojenny Bazar Różyckiego wyznaczał trendy w modzie aż do końca lat osiemdziesiątych, kiedy zaczął tracić na znaczeniu na rzecz gigantycznego targowiska na Stadionie Dziesięciolecia. To na "Różycu" pojawiły się pierwsze płaszcze ortalionowe sprowadzane z Włoch, koszule non-iron i elastyczne koszulki polo. Tamtejsi handlarze posiadali na sprzedaż wszystko, co wówczas było niedostępne w państwowych sklepach. Na straganach wystawiano kubańskie pomarańcze, cielęcinę, nieoskubane gąski i wiejskie kury, kurtki z demobilu, dżinsy Levi Strauss, Wrangler i Super Riffle, ślubne suknie "prosto z Paryża" szyte w podwarszawskim Wołominie i marynarki "made in Sweden Targowa jeden". Pierwsze od wejścia stoisko z butami należało do gościa nazywanego "śpiochem". Ten człowiek faktycznie wydawał się wiecznie spać, bo oczy miał zamknięte praktycznie przez cały dzień. Kiedy jednak wziąłeś but do ręki, by mu się przyjrzeć, słyszałeś cichy głos "śpiocha":  – Zostaw pan ten but. To jest ósemka, a pan nosisz dziewiątkę.

Przeciskając się przez tłum zewsząd słychać było konspiracyjny szept: „Bony, dolary kupię, sprzedam”. Świetnie prosperowali "benklarze", czyli prowadzący hazardową grę w trzy karty, którzy na okrągło wrzeszczeli: „Czarne przegrywa, czerwone wygrywa”. Kobiety taszczące potężne pakunki nawoływały: „Pyzy! Gorące pyzy!”, „Flaki! Gorące flaki!”. I jedzenie rzeczywiście było gorące, choć przekupki nie dysponowały bemarami do podgrzewania potraw. Słoiki owinięte w szmaty i gazety utrzymywały odpowiednią temperaturę .

Czas prosperity dla Bazaru Różyckiego to okres od połowy lat siedemdziesiątych do końca osiemdziesiątych. Alkohol, mięso, wędliny, wódkę i papierosy na kartki można było bez problemu kupić na "Różycu" bez kartek. Oczywiście za odpowiednio wysoką cenę. Specyficzny klimat Bazaru Różyckiego inspirował artystów. Duży segment o bazarze zawarł w swojej powieści "Zły" Leopold Tyrmand, a Jarema Stępowski wielbił "Różyca" w piosence. Bazar był chętnie wykorzystywany jako miejsce akcji w filmach fabularnych i serialach, jak na przykład "Przepraszam, czy tu biją", „07 zgłoś się”, czy „Akcja pod Arsenałem”. Prosperity dla Bazaru Różyckiego skończyło się w 1989 r., w pierwszym okresie przemian ustrojowych w państwie. Kto żyw wystawiał wówczas na ulicę łóżko polowe i handlował czym się dało. Łóżka zamieniono wkrótce na blaszane szczęki, ale wszystkich ulicznych i bazarowych handlarzy dobiło urządzenie na Stadionie Dziesięciolecia jednego z największych targowisk w Europie. W tym czasie Bazar Różyckiego zaczął cieszyć się złą sławą, bowiem został opanowany przez ludzi z grupy wołomińskiej, którzy załatwiali tam swoje brudne interesy.

„Różyc” przetrwał, ale to nie jest już ten bazar sprzed lat. Zresztą cały barwny koloryt starej Pragi zniknął bez śladu. Praga cywilizuje się, dzielnica zaczęła bowiem przyciągać świat artystyczny. Modę na praskie klimaty zapoczątkował znany kompozytor Wojciech Trzciński, który we wrześniu 2003 r. urządził w jednym z najstarszych obiektów Pragi przy ul. Otwockiej 14 prywatny, niezależny ośrodek sztuki pod nazwą Centrum Artystyczne "Fabryka Trzciny".  W okolicach dawnego "Różyca" turystów przyciągają modne dzisiaj knajpki i kluby jak "Klitka Cafe", "Hydrozagadka", "Saturator", czy "Skład Butelek". W rejonie ulicy 11 Listopada powstało wiele galerii i pracowni plastycznych. Ta część Pragi jest coraz częściej porównywana do berlińskiego Kreuzbergu, który z zapyziałej dzielnicy Berlina wschodniego przeistoczył się w modne centrum przyciągające młodych artystów z całej Europy. Zatem – Wesołego Alleluja, również na Pradze!

Wróć