Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Trzeba brać sprawy w swoje ręce

09-08-2017 19:45 | Autor: Mirosław Miroński
Każdy, kto śledzi debatę publiczną albo korzysta z bezpośrednich informacji, które docierają do niego na dany temat, dochodzi często do przekonania, że niektóre procesy zachodzą niezależnie od niego. Ba! Zachodzą bez, a może pomimo woli większości. Takie przekonanie powoduje, iż utwierdzamy się co do tego, że w istocie jako obywatele na nic nie mamy wpływu, tym bardziej w pojedynkę. Taka postawa to w istocie wycofanie się z życia publicznego i pozostawienie decyzji innym. Zwykle na efekty nie trzeba długo czekać – silniejsi i cwańsi od nas przejmą inicjatywę. Chętnie zdecydują za nas i to w sprawach, które nas dotyczą bezpośrednio.

Brak społecznej kontroli prowadzi do patologii, choćby takiej jak „dzika reprywatyzacja” nieruchomości na teranie Warszawy, w efekcie której ogromny majątek trafiał wielokrotnie do rąk wyspecjalizowanych w tym procederze grup i osób zamiast do spadkobierców albo do skarbu państwa. Przy braku społecznej kontroli nikt nie zapyta – dlaczego płacimy tyle i tyle za energię elektryczną, czy wodę albo dlaczego musimy chodzić po chodniku, na którym można złamać nogę lub skręcić kostkę. Dlaczego piesi chętniej korzystają z położonej obok ścieżki rowerowej, bo nie da się jechać np. dziecięcym wózkiem po czymś takim co umownie nazywamy chodnikiem, a co jest w istocie jakąś jego namiastką. Co więcej, nie jest to tylko kwestia braku środków na drogi i chodniki, bo takie obrazki możemy zobaczyć nawet w najbogatszych dzielnicach Warszawy, m. in. w Wilanowie.

Konia z rzędem temu, kto ustali odpowiedzialnych za fatalny stan chodnika na odcinku Alei Wilanowskiej przy skrzyżowaniu z ul. Wiertniczą oraz ul. Wiertniczej (po obydwu stronach) od Alei Wilanowskiej do Nałęczowskiej i dalej w stronę Czerniakowa.

Przy okazji, wielkie brawa dla pomysłodawców zatarasowanego trotuaru przy pomocy wszechobecnych słupków na ul. Wiertniczej, co miało prawdopodobnie uniemożliwić jazdę po nim samochodom. W efekcie skutecznie ogranicza ruch pieszych, którzy muszą teraz przeciskać się pomiędzy stojącymi (co kilka metrów) słupkami. Może decydenci powinni pójść o krok dalej i zlikwidować chodniki całkiem? Wtedy kierowcy na pewno nie wjeżdżaliby na nie, a piesi też nie mieliby kłopotu, bo nie byłoby po czym chodzić.

Potrzeba czasu żebyśmy, jako społeczeństwo, zrozumieli, że nasz los leży w naszych rękach. Że pewne rzeczy możemy zrobić od zaraz. Oczywiście, nie namawiam nikogo, żeby ostentacyjnie przestał korzystać z chodnika. Nawet jeśli ktoś ryzykuje codziennie narażając własne zdrowie. Jako osoba biegająca (do niedawna, bo teraz częściej jeżdżę na rowerze) kilka razy skręciłem kostkę. Było to właśnie na chodnikach (sic!), a raz na jezdni. Ktoś słusznie może zauważyć, że nie biega się po jezdni. Pełna zgoda. Na swoje usprawiedliwienie chcę powiedzieć, że chodnik był zastawiony wówczas przez parkujące na nim samochody. Było to na Mokotowie niedaleko parku Arkadia.

Zostawmy jednak na boku przykre doświadczenia z przeszłości i wróćmy do tematu, czyli do tego, jak zadbać o własne interesy, nawet jeśli są to z pozoru tak błahe sprawy, jak równy, niezastawiony przez zaparkowane na nim samochody chodnik. Mówiąc, że możemy zmienić coś od zaraz mam na myśli działania, które są prawnie przewidziane. Z których możemy korzystać, jako obywatele demokratycznego kraju, w którym obecnie żyjemy. Najbardziej demokratyczną formą nacisku na decydentów i ludzi odpowiadających za wiele spraw dotyczących nas spraw jest nacisk wyrażany przy pomocy kartki wyborczej. Powinno to wyglądać tak:

„Szanowny kandydacie na burmistrza, czy kogo tam jeszcze, nie zrobiłeś nic w sprawie wspomnianego chodnika. Nie zagłosuję na ciebie. Do widzenia, a właściwie żegnaj!

To jedna z możliwych form nacisku na władze, aby zechciały zatroszczyć się o nasze sprawy, a nie tylko o własne interesy.

Oczywiście, nie można wszystkiego uogólniać. Wśród urzędników z pewnością są ludzie, którzy działają ze szlachetnych pobudek. Możemy jednak sprawić, że dzięki naszej aktywności będzie ich znacznie więcej.

W praktyce, niestety, wygląda to tak:  „Przez kilkadziesiąt lat nikt nie naprawił drogi, po której codziennie jeżdżę do pracy, nie mówiąc już o poboczach i chodniku. Nie zrobiła tego żadna dotychczasowa władza. Nie pójdę więc na wybory, bo i tak nie mam na nic wpływu...

Postawa tak jest idealna z punktu widzenia rozmaitych ośrodków władzy. I to wszelkiego szczebla i autoramentu. Obywatel, który sam, dobrowolnie, rezygnuje z przysługujących mu praw – to obywatel „doskonały”. Pozwala decydować za siebie i niczego się nie domaga od decydentów. Wyobraźmy sobie zakupy w sklepie, czy na bazarze, gdzie sprzedawca zapewnia nas, że nie musimy niczego oglądać ani przymierzać, bo towar jest dobry i on – sprzedawca nam to mówi:

 „Wszystko dobry, bierze dwa. Wszystko dobry. Bierze jeszcze jeden”. Większość z nas zapewne miała do czynienia z podobną sytuacją. Niewielu jednak zdecydowałoby się na kupno przysłowiowego kota w worku, bez zastanowienia się nad sensownością zakupu.

Jest to zdrowy układ między sprzedawcą a klientem – jeden chce jak najkorzystniej sprzedać, a drugi kupić tak, żeby potem nie żałować.

Przenosząc to na relacje pomiędzy decydentem a obywatelem, nie powinniśmy rezygnować z przynależnych nam praw. Obejrzyjmy „towar” i zastanówmy się, czy nie jest przeszacowany. Unikniemy wielu przykrych rozczarowań, co do samych osób, a także do efektów ich pracy.  Pracują najczęściej za nasze pieniądze. Sprawdzajmy więc, co dla nas robią, a czego nie robią. Czy wywiązują się z wyborczych obietnic? Jeśli nie? Pamiętajmy o kartce wyborczej i o wszelkich możliwych sposobach kontroli. Bierzmy sprawy w swoje ręce!

Wróć