Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Urzędasy, Ibis musi się w grobie przewracać!

29-11-2017 21:52 | Autor: Maciej Petruczenko
Każda pliszka swój ogonek chwali. Dlatego mamy dzisiaj gorącą dyskusję na temat wprowadzanych piorunem zmian w nazewnictwie warszawskich ulic.

Za czasów PRL patronami mniejszych lub większych arterii czyniono przede wszystkich ludzi lewicowej proweniencji, a już wszelkie granice w podlizywaniu się Wielkiemu Bratu Związkowi Radzieckiemu były przekraczane, gdy niemal w każdym mieście główna ulica musiała obowiązkowo nosić imię krwawego komunistycznego satrapy – Józefa Wissarionowicza Stalina, którego portrety wisiały – wraz z portretami Włodzimierza Iljicza Lenina i naszych lokalnych kacyków – właściwie w każdym urzędzie lub szkole. Był to najbardziej rzucający się w oczy przejaw określonej indoktrynacji, która polegała też na eksponowaniu w podręcznikach szkolnych akurat tych postaci politycznych, które pasowały ówczesnej władzy.

Pewna ulica w Rembertowie, przy której mieszkałem niemal 20 lat, zmieniła przez ten czas patrona co najmniej pięć razy. Zaczęło się od umiarkowanego socjalisty, a skończyło na skrajnym komuniście. Mało komu z mieszkańców chciało się nawet sprawdzać, kim byli kolejni patroni, z których postacią najbardziej znaną wydawał się Ignacy Daszyński, pepeesowiec zapamiętany z roli premiera w 1918 roku. No cóż, polityczne przełomy wiążą się niejednokrotnie z obalaniem dotychczasowych pomników i zmianami w nazwach ulic lub placów, a czasem nawet całych miejscowości. Kto jeszcze pamięta, że na cześć wspomnianego już Józefa Wissarionowicza Katowice przemianowano w pewnym momencie na Stalinogród?

Przepędzający Niemców z Polski Sowieci nie tylko bestialsko gwałcili napotykane po drodze Polki, lecz także z wielkim zapałem niszczyli pamiątki wielkopańskiego stylu życia w naszym kraju. Z kolei chłopi obejmujący ziemię po reformie rolnej lubili często gęsto mścić się na pana dziedzicach, nie atakując ich osobiście, lecz rąbiąc chociażby pozostawione w dworach fortepiany. A sięgając w głębszą przeszłość warto przypomnieć, że żyjący w latach 519-465 p.n.e. król Persji Kserkses wsławił się między innymi tym, że kazał stopić złotą postać Marduka, naczelnego bóstwa Babilonu. A jakby tego było mało, w swej władczej pysze wydał inny, całkowicie bezsensowny rozkaz. Gdy w ofensywie przeciwko Grekom Persowie zbudowali most przez cieśninę Hellespont, lecz zerwał go sztorm, Kserkses polecił wymierzyć morzu trzysta batów i zakuć je w kajdany. Teraz bojownicy, którzy nieco się spóźnili na wojnę z komunizmem, chcą się popisać zburzeniem warszawskiego Pałacu Kultury i Nauki. Idąc dalej tym tropem, można wszakże obrócić w perzynę wiele innych budowli kojarzonych z niedobrymi Rosjanami, zwłaszcza zaborcami – na przykład Pałac Namiestnikowski lub Belweder, w którym mieszkał okrutny książę Konstanty. Cóż z tego, że w Namiestnikowskim dał swój pierwszy w życiu koncert ośmioletni naówczas Fryderyk Chopin, a w Belwederze urzędował w okresie 1918-1922 Naczelnik Państwa Józef Piłsudski? Derusycyzacja jest absolutnie konieczna! I nie będzie były lokator tego pałacu Lech Wałęsa pluł nam w twarz...

 W przeciwieństwie do wielu zwolenników tej lub innej politycznej opcji – obserwuję pęd do zmian w nazewnictwie z wielkim spokojem. W tym numerze „Passy” akurat dużo piszemy o Józefie Piłsudskim, którego jak najsłuszniej uważa się za zbawcę narodu polskiego, jakkolwiek niektórzy wolą eksponować jego rolę bezwzględnego dyktatora. I zwolennicy, i przeciwnicy Marszałka muszą jednak przyznać, że nie był to facecik zza biurka, który po kilkudziesięciu latach, jakie upłynęły od wielkich historycznych wydarzeń, wydawał polityczne osądy i kombinował: co by było gdyby...

Piłsudski już od młodych lad nadstawiał karku walcząc z caratem, odbył pięcioletnią zsyłkę na Sybir, a podczas pierwszej wojny światowej wziął na siebie pełne ryzyko uniezależnienia wojska polskiego od zaborców, by na koniec wygrać bitwę z bolszewikami. Był to więc bohater z krwi i kości, a nie papierowy tygrys, który po latach dzielił autentycznie walczących za Polskę żołnierzy na tych, których krew nie była wart splunięcia, i na tych, którym należy stawiać pomniki. Nawiasem mówiąc, gdy się polscy wojskowi zbierali do kupy, żeby zawalczyć o niepodległość, to jeden drugiemu nie wypominał służby u cara Rosji względnie cesarza Austro-Węgier.

Teraz zaś prostych chłopaków, którzy oddali życie za wolność ojczyzny, nie znając się na polityce, próbuje się klasyfikować, dzieląc na lepszy i gorszy sort, a jest nawet tendencja, by stawiać pomniki zwyczajny bandytom, mordercom ludności cywilnej. Dla mnie, którego rodzina położyła niemałe zasługi w Armii Krajowej, w Powstaniu Warszawskim i w służbie Wojska Polskiego na wychodźstwie, deprecjonowanie tych, którzy mieli możliwość wyzwalania Polski spod okupacji niemieckiej tylko od wschodu, wydaje się czymś obrzydliwym.

Mniejsza jednak o rozważania na temat żołnierzy wyklętych czy przeklętych lub na temat  wysuwanych dziś na plan pierwszy sztucznie nadmuchiwanych bohaterów. Chciałbym po prostu zwrócić uwagę, że skoro już zmienia się nazwy ulic na Ursynowie, to niech nowych patronów nie przydziela się wedle widzimisię jakiegoś pozostającego z dala od tej dzielnicy urzędnika. Bo właśnie tu mieszkał i położył nieocenione zasługi na pewno niemalowany bohater Powstania Warszawskiego, po wojnie niezastąpiony strażnik poprawnej polszczyzny – śp Andrzej Ibis-Wróblewski, o którym w tym wydaniu „Passy” przypomina mimochodem jego żona (czyt. str.    ). Nikt tak jak on nie zasługuje, by mieć w dzielnicy Ursynów „swoją” ulicę. Ibis, któremu zmarły kilka dni temu profesor Walery Pisarek słusznie nadał honorowy tytuł: Linguae Polonorum Defensor – to postać, o której ma psi obowiązek pamiętać i stołeczny ratusz, i mazowiecki wojewoda. W obu wypadkach uprzejmie proszę o odrobinę przyzwoitości.

Wróć