Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

W opresji depresji

15-02-2017 20:30 | Autor: Tadeusz Porębski
Polskie społeczeństwo jest chore, w dosłownym tego słowa znaczeniu. Zatrważające jest to, że zdrowie dzieci i młodzieży jest według statystyk w dużo gorszym stanie niż zdrowie seniorów. Szczególnie jak idzie o zdrowie psychiczne. To zupełne odwrócenie statystyk w porównaniu z latami osiemdziesiątymi ubiegłego wieku, okresem siermiężnym i mocno dołującym ze względu na fatalny stan polskiej gospodarki oraz brak perspektyw. Depresja stała się problemem globalnym, ponieważ dotyka ponad 500 milionów osób na całym świecie. W USA liczba pacjentów ze zdiagnozowaną depresją rośnie co roku aż o 20 procent.

Ta wyjątkowo destrukcyjna dolegliwość dotarła także do nas. Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) szacuje, że na depresję cierpi już 1,5 miliona Polaków, w rzeczywistości może być ich nawet dwa razy więcej. Nadal istnieje bowiem w naszym kraju liczna grupa pacjentów skrępowanych własną chorobą. Wizyta u psychiatry, psychologa, czy u terapeuty jest  dla przeciętnego Polaka czymś bardzo wstydliwym, stygmatyzującym, kojarzonym z "czubkiem", czyli wariatem. Takie myślenie zmienia się dzięki różnym akcjom edukacyjnym, ale bardzo wolno. Nadal zbyt wielu pacjentów ma duże opory przed przyznaniem się do trapiącej ich psychicznej dolegliwości i przekroczeniem progu gabinetu psychologa.

Po bólach kręgosłupa, anemii i chorobach układu oddechowego depresja znajduje się na czwartym miejscu wśród najbardziej rozpowszechnionych chorób. Do roku 2020 wysunie się na drugą pozycję, a 10 lat później na pierwszą (WHO). Na świecie na depresję choruje dwa razy więcej kobiet niż mężczyzn. Notuje się znaczne zwiększenie liczby samobójstw spowodowanych depresją. W 2015 r. odebrało sobie życie 5688 Polaków w różnym wieku. Jednak najbardziej martwi zwiększająca się liczba samobójstw wśród dzieci i młodzieży. W 2016 r. roku popełniło samobójstwo aż 177 dzieci. Większość z nich to nastolatki. – W Polsce wyjątkowo duży odsetek dzieci i młodzieży zmaga się z poważnymi zaburzeniami – mówił dziennikarzom "Rzeczpospolitej" słynny amerykański psycholog Philip Zimbardo. – Liczba uczniów, którzy mają lub mieli poważne problemy emocjonalne związane z nauką, stale rośnie. Ta tendencja mocno niepokoi.

Mamy w Polsce 977 poradni psychiatrycznych i 136 placówek dziennej opieki psychiatrycznej. To stawia nas na szarym końcu statystyk obejmujących państwa zrzeszone w UE. Największe zapóźnienie strukturalne notuje Polska w rozwoju psychiatrii środowiskowej. Zakłada on powstanie takiego rodzaju pomocy osobom z zaburzeniami psychicznymi, który jest dostępny w pobliżu miejsca zamieszkania i jest zorientowany na osoby  z  zaburzeniami, oferując im  wszechstronne  oddziaływania  terapeutyczne. Brak podejścia interdyscyplinarnego odbija się przede wszystkim na prewencji, na przykład na braku programów zapobiegania samobójstwom, przede wszystkim wśród dzieci.

Swoisty paradoks stanowi fakt, że na początku XXI wieku wskaźniki zdrowia fizycznego dzieci prawie w całym świecie uległy poprawie, podczas gdy wskaźniki zdrowia psychicznego wyraźnie się pogorszyły. W końcu 2014 roku ludność Polski liczyła 38 mln 479 tys. mieszkańców, w tym 6 mln 943 tys. to dzieci i młodzież w wieku 0 – 17 lat. Statystyki światowe wskazują na to, że od 10 do 20 proc. tej grupy wiekowej cierpi na szeroko pojęte zaburzenia psychiczne. Można zatem przyjąć, iż w Polsce dotykają one około 15 procent ogólnej liczby dzieci i młodzieży do 17 roku życia. Oznacza to, że możemy mieć w kraju około miliona dzieci dotkniętych różnymi zaburzeniami, w tym depresją.

A jeszcze do niedawna sądzono, że depresja nie może rozwinąć się u dzieci, ponieważ nie mają one odpowiednio rozwiniętej struktury osobowości. Nic bardziej błędnego. Praktyka pokazuje, że wiek pojawiania się zaburzeń depresyjnych stale się obniża. Zwykle razem z depresją związane są problemy w rodzinie. Dzieci są zależne od rodziców, dlatego złe zachowania dorosłych silnie wpływają na pogorszenie ich samopoczucia. Do innych czynników ryzyka należą także stresujące wydarzenia życiowe, zaniżone poczucie własnej wartości oraz pesymistyczne nastawienie do życia. Oprócz typowych objawów, takich jak przygnębienie, utrata energii, zainteresowań, brak apetytu i bezsenność, mogą pojawić się również agresja i pobudzenie. Te objawy często są źle diagnozowane lub bagatelizowane. Dlatego tak wielka jest rola rodziców w diagnozowaniu dziecięcej depresji.

Nastolatkowie, których rodzice często się ze sobą kłócą lub zbyt mocno kontrolują swoje pociechy, są bardziej narażeni na rozwój zaburzeń lękowych i depresji. Tak wynika z analizy 181 badań dotyczących wpływu zachowania rodziców na rozwój zaburzeń zdrowia psychicznego u dzieci podanej przez "Journal of Affective Disorders", dziennik Międzynarodowego Towarzystwa Zaburzeń Afektywnych. Pierwsze objawy depresji i lęku występują u dzieci w wieku 12 – 18 lat. Z danych dostarczonych przez MTZA płynie wniosek, że rodzice odgrywają tu ogromną rolę, zarówno pośrednio, jak i bezpośrednio. Amerykańskie Centra Kontroli i Prewencji Chorób (CDC) informują, że depresja dotyka od 5 do 10 proc. nastolatków, a zaburzenia lękowe (łącznie z zespołem lęku napadowego) około 25 proc.

Brak ciepła ze strony rodziców, ciągłe kłótnie, zbyt silne ingerowanie w życie dzieci, a także nadmierne ich krytykowanie, ośmieszanie i karanie zostały przez badaczy uznane za czynniki sprzyjające rozwojowi zaburzeń depresyjnych i lękowych. Postawa rodziców pozwalająca dziecku na autonomię oraz posiadanie własnego zdania, przy jednoczesnym okazywaniu zainteresowania, była z kolei związana z niższym ryzykiem zaburzeń. Z wielu czynników sprzyjających depresji styl rodzicielski jest tym, który można zniwelować. Kluczowym przesłaniem dla rodziców jest to, by próbowali wspierać swoje dzieci, okazywali im ciepło, byli otwarci, wyznaczali jasne granice zezwalając jednocześnie swoim dzieciom na zachowanie autonomii, by mogły uczyć się na własnych błędach.

Na koniec o pladze, o której w Polsce niewiele się pisze. Chodzi o autoimmunologiczne przewlekłe limfocytarne zapalenie tarczycy typu Hashimoto. Jej nazwa pochodzi od nazwiska mieszkającego w Berlinie japońskiego chirurga Hakaru Hashimoto, który w 1912 roku opisał jej pierwsze cztery przypadki. Praktycznie co czwarta Polka boryka się z tą chorobą, nie dającą przez długi okres czasu żadnych objawów, dlatego często niezdiagnozowaną. Jej przyczyną mogą być m. in. predyspozycje genetyczne, stres, czy infekcja. Komórki systemu immunologicznego, nadzorowane zazwyczaj przez inne komórki tego systemu, wymykają się spod kontroli i atakują własną tarczycę. Hashimoto bezpośrednio nie zabija, ale nieleczona lub źle leczona prowadzi do poważnych komplikacji. Powoduje m. in. neurologiczne zmiany w mózgu, trudności z zajściem w ciążę, rozwój insulinooporności, który przyczynia się do rozwoju cukrzycy, jak również rozwinięcie wola tarczycowego, defektu estetycznego stwarzającego także problem z połykaniem i oddychaniem. Gruczoł tarczycowy ulega destrukcji, a niedoczynność tarczycy może wywołać miażdżycę, zawał, osteoporozę czy depresję. W ciągu ostatnich lat liczba zachorowań lawinowo rośnie.

Tej choroby w żadnym razie nie można zlekceważyć. Szacuje się, że mija od 2 do 7 lat od pojawienia się przeciwciał powodujących rozwinięcie się Hashimoto. Dlatego wczesne zdiagnozowanie choroby jest niezwykle istotne.

Wróć