Szczególnym przykładem niszczenia zieleni jest postępująca zabudowa podskarpia ursynowskiego, co widać, gdy się jedzie z Wilanowa do Konstancina. Zaczęło się od nastawiania – jeden koło drugiego – bloków mieszkalnych podczas realizacji projektu „Miasteczko Wilanów”. Całkiem niedawno przejechałem ulicą Klimczaka w godzinach szczytu pomiędzy szesnastą i siedemnastą, przekonując się, że nie tylko w takim momencie więcej tam samochodów niż ludzi. Co krok natykałem się na blokujące ruch – desperackie próby łamiącego przepisy parkowania, zastanawiając się, jaki był sens zabudowania bagiennego terenu, który kilkadziesiąt lat temu państwo przekazało na własność Szkole Głównej Gospodarstwa Wiejskiego?
Wiadomo, że Miasteczko Wilanów powstało bez odpowiedniej infrastruktury pomocniczej i że dopiero teraz dociąga się tam linię tramwajową, która wreszcie choć w pewnym stopniu odciąży prywatny transport samochodowy. Mnie jednak za bardzo nie martwią codzienne problemy tego rejonu, tylko sam fakt, że naprzeciwko Pałacu Królewskiego nie doczekaliśmy się np. parku z restauracjami, placami zabaw i innymi miejscami rekreacji, co byłoby jak znalazł dla kończącej zwiedzanie pałacowych wnętrz klienteli. Na domiar złego, przepiękny, niezwykle oryginalny, zwycięski zresztą projekt Świątyni Opatrzności Bożej, autorstwa twórcy Ursynowa Północnego Marka Budzyńskiego, został przez organizatorów konkursu odrzucony i mamy w Miasteczku Wilanów coś, co tak naprawdę jest architektonicznym przeciętnactwem. Budzyński zaproponował świątynię w formie kryształu, zanurzonego w wilanowskiej zieleni. Nie wiem nawet, czy był to projekt kosztowniejszy od tego, który został ostatecznie zrealizowany, ale tego pierwszego na pewno szkoda.
Tak samo, jak szkoda zielonych terenów ursynowskiego podskarpia, które powinno, moim zdaniem, w całej swojej rozciągłości służyć celom rekreacyjnym i sportowym. Miasto mogło już dawno wykupić owe tereny w takim właśnie celu. Tymczasem wykupili je amatorzy zarobienia na wzroście wartości działek, sprzedając je ze znacznym zyskiem. O wiele sensowniej postąpił przed wojną prezydent Warszawy Stefan Starzyński, wykupując dla potrzeb społecznych Las Kabacki, który do dzisiaj daje oddech południowej części miasta. A jest to tym ważniejsze, że wspomniany wcześniej Wilanów jest dzielnicą mającą najmniej zdrowe powietrze w całej stolicy, dodatkowo psute od paru lat przebiegającą na wschód drogą szybkiego ruchu, tylko na Ursynowie poprowadzoną w tunelu.
Na różnych forach dyskusyjnych mówi się więcej o wadach niż zaletach Miasteczka Wilanów, któremu – mimo wszystko – życzę jak najlepiej, chociażby dlatego że tam właśnie urzęduje były minister sportu i turystyki, były reprezentant Polski w sztafecie 4 x 400 m Witold Bańka, który zyskał międzynarodową renomę, gdy wybrano go szefem WADA (Światowej Agencji Antydopingowej).Wielkorządca partii Prawo i Sprawiedliwość Jarosław Kaczyński zaproponował Bańce kandydowanie na prezydenta RP, ale ten zdecydowanie odmówił, czemu się wcale nie dziwię.
A wracając do problemu powodzi, wspomnę o aktualnych ocenach geomorfologów SGGW, którzy wskazują, że w razie gwałtownego wylania przez Wisłę z przełamaniem wałów ochronnych za najbardziej zagrożone rejony należy uważać Łomianki, Wawer i po części Wilanów. Podobno powódź zagroziłaby przede wszystkim prawemu brzegowi Wisły, zwłaszcza tzw. Zakolu Wawerskiemu. Na podobne niebezpieczeństwo mogą być narażone okolice Mostu Siekierkowskiego (po obu stronach rzeki) oraz osiedla Kępa Okrzewska i Kępa Oborska.
Od 1799, gdy zaczęto notować poziom wody w Wiśle na odcinku Warszawy, największy mieliśmy w roku 1844 (863 centymetry). Ostatnie wielki wzmożenie nastąpiło w roku 2010 (779 cm). Historycy pamiętają jednak, że rekordowa powódź nawiedziła Warszawę w 1813, zalewając Powiśle, parki Wilanowski i Łazienkowski, Siekierki, Czerniaków i Powsin – aż do Jeziorny na lewym brzegu, na prawym zaś: Saską Kępę, Targową, Park Praski, Pelcowiznę, Bródno. W kronikach zanotowano też spowodowaną intensywnymi ulewami ogromną powódź w 1934. W okresie 1940-1970 został rozbudowany Wał Moczydłowski (Zawadowski), chroniący Wilanów i Jeziornę.
Warszawa jest więc dziś stosunkowo bezpieczna, choć zawsze wart dmuchać na zimne. Jak na ironię zresztą, najbardziej męczącym problemem są u nas dziś długotrwałe susze. Gdy niedawno poziom wody w Wiśle spadł do zaledwie 20 centymetrów, zaczęto trąbić na alarm bynajmniej nie w związku z ewentualnym zalaniem. W podwarszawskim Zalesiu Górnym rzeczka Zielona, w której jeszcze w kwietniu był rwący nurt, zdążyła do dzisiaj wyschnąć całkowicie. Z kolei atrakcyjna przez lata podróż kajakiem Jeziorką z Zalesia do Konstancina-Jeziorny jest dziś z powodu gwałtownej suszy praktycznie wykluczona.
Najbardziej załamani są grzybiarze, którym brak deszczów dokucza w największym stopniu. Dlatego wszyscy cieszymy się, gdy w niektóre dni spadnie z nieba choć kropla. Żeby tylko nie doszło do tego, że marzeniem mieszkańców Warszawy i okolic stanie się... gwałtowna powódź.