Trump, choć jeszcze nie doszedł ponownie do władzy, już zdążył potężnie potrząsnąć Europą, a jego święta zasada „America first” stawia wszystkie inne kraje i kontynenty w cieniu niższości, co bynajmniej nie dotyczy li tylko skali zbrojeń w obrębie NATO, lecz również rozmiarów gospodarczego wysiłku, który akurat nie dla wszystkich pozostaje jednakowy. W największym stopniu uświadamiają nam to wciskający się w każdy kąt świata Chińczycy, których nawet w Polsce widać dosłownie na każdym kroku i obywatele naszego kraju nawet nie zauważają na co dzień, jak bardzo nasz rynek został już opanowany przez rozwijający się w wielkim tempie przemysł chiński. Jeszcze pod koniec lat osiemdziesiątych mogliśmy imponować Chińczykom samochodami marki Polonez, teraz jednak ci właściciele prestiżowej firmy Volvo mogą na nas najwyżej splunąć. Jak na ironię zaś, nasi politycy, starający się o jak najnowocześniejsze uzbrojenie Polski, kupują dla nas starocie w rodzaju czołgów, co prawdę mówiąc – jak wynika chociażby z wojskowej rywalizacji pomiędzy Rosją i Ukrainą – zda się zapewne najwyżej psu na budę. Z polskich kłótni politycznych na najwyższym szczeblu i skakania sobie najbardziej doświadczonych wojskowych do gardeł – niewiele jakoś dla nas wynika. Tymczasem dobrze byłoby – pod względem militarnym – nie pozostać w tyle.
Samą Amerykę, która co najmniej przez 200 lat stanowiła dla Europejczyków wymarzony raj, diabli biorą w błyskawicznym tempie. I nie chodzi bynajmniej o sprawy podstawowe, takie jak przemysł samochodowy, lekkomyślnie przerzucony między innymi na Daleki Wschód. Amerykanie obudzili się nagle z ręką w nocniku i dopiero teraz zauważają, jak bardzo zestarzała się ich uchodząca kiedyś za ósmy cud świata infrastruktura. Kogo dziś bowiem interesuje na przykład amerykańskie auto? Kto rozgląda się za wieloma cudeńkami, które znajdują się w wielu innych krajach? Kto przewidywał i liczył się z tym, że Chiny staną się nagle wielką potęgą pod każdym względem?
Tymczasem w USA widać gołym okiem, jak bardzo nabrała wiekowych kształtów dawna infrastruktura. W Hollywood akurat CBS opyliła potężne – jak się wydawało – Television City – raptem za 750 mln dolarów. Gwałtowny pożar, jaki w ostatnim czasie zaczął trawić Los Angeles, zmusił początkowo do natychmiastowej ewakuacji co najmniej 30 000 ludzi. W pewnym stopniu przypomniał się dramat z 1906 roku, gdy straszliwe trzęsienie ziemi wzdłuż uskoku San Andreas w ciągu dosłownie 40 sekund dało się odczuć wzdłuż wybrzeża Pacyfiku – od stanu Oregon do Los Angeles. Bez dachu nad głową pozostało wtedy blisko 300 tysięcy ludzi, a rozległe plaże stały się na czas długi jedynym przytuliskiem poszkodowanych. W 1989 trzęsienie ziemi spowodowało rany tylko u blisko 4000 osób i „tylko” 6 miliardów dolarów strat. Wstrząs nastąpił wtedy 100 kilometrów na południe od San Francisco. I była to katastrofa nieporównanie mniejsza od tej z 1906 roku. W 1989 tąpnięcie nastąpiło tuż przed trzecim meczem World Series, gdy starły się ekipy baseballistów San Francisco Giants i Oakland Athletics. Mniejszej skali wstrząs dotknął przedmieście Los Angeles w 1994 roku. Były to akurat centymetrowej długości otarcia płyt ziemskich, które w 1906 dochodziły jednak do 6,5 centymetra. Jak widać, wielkie nieszczęścia mają na ogół konkretny wymiar i nie są bynajmniej czymś niewyobrażalnym.
W polskich warunkach tymczasem nie bardzo wiemy, co robić w sytuacji, gdy z jednej strony sami obciążamy nasz budżet gwałtownie zwiększonymi wydatkami zbrojeniowymi, z drugiej zaś nie bardzo widać, żeby w owe ślady szli inni członkowie NATO. Aż za dobrze się pamięta, w jakiej sytuacji znalazła nagle się Polska w 1939 roku, gdy bez zmrużenia oka praktycznie opuścili nas główni sojusznicy. Obecnie najbardziej liczy się na solidarność NATO, ale ten – wydawałoby się niewzruszony – pakt zaczyna trzeszczeć w szwach i tak naprawdę nie bardzo wiemy, co z nami dalej będzie. A najważniejsze decyzje i tak zostaną zapewne powzięte pond naszymi głowami.
Tymczasem nie potrafimy dogadać się nawet na rynku krajowym. Coraz trudniej zorientować się, za którym orzeczeniem stoi Sąd Najwyższy i która instancja naprawdę nim jest. Widać za to coraz wyraźniej, że polskie zainteresowania sportowe w dużym stopniu podziela powracający prezydent USA Donald Trump, my natomiast korzystamy pełną garścią z siatkarskich umiejętności niedawnego reprezentanta Kuby – Wilfredo Leona, który w najświeższym plebiscycie „Przeglądu Sportowego” zajął wysokie trzecie miejsce i on właśnie chyba najlepiej pokazuje, że wielki sport może być zawsze ponad wielką polityką. Niezależnie od koloru skóry.