Zgodnie z oficjalnymi ustaleniami specjalnej komisji kierowanej przez prezesa Sądu Najwyższego Earla Warrena, którą powołano do zbadania okoliczności towarzyszących zamachowi na JFK, zabójcą prezydenta był oskarżany o komunizowanie „samotny wilk” Lee Harvey Oswald. Miał on oddać w ciągu 8,3 sekundy z piętra składnicy książek trzy celne strzały do JFK z rozkalibrowanego karabinu Mannlicher Carcano M.91, rocznik 1940, z uszkodzonym celownikiem optycznym. Poniewczasie okazało się, że archaiczny karabin był bronią powtarzalną z dwutaktowym zamkiem wymagającym przeładowania po każdym strzale, więc tak szybkie i celne strzelanie z niego nie było według ekspertów możliwe. Osoby, które posiadały wiedzę na temat zamachu, bądź były jego naocznymi świadkami, po kolei ginęły w tajemniczych okolicznościach. Ktoś przedawkował, ktoś wpadł pod samochód, ktoś został wzięty za łosia i zastrzelony, ktoś jeszcze inny zabił się na prostej drodze, jak dróżnik Lee Bowers, który widział podejrzanych ludzi z podłużnymi pakunkami kryjących się za płotem na trawiastym pagórku. Najważniejsi świadkowie, czyli sam Lee Harvey Oswald (zastrzelony w budynku policji w Dallas(!) przez Jacka Ruby`ego, który wkrótce rzekomo zmarł na raka), Guy Bannister (zmarł nagle na wylew rok po zamachu), David Ferrie i Clay Shaw podobnie jak Bowers szybko pożegnali się z życiem. Ani przedtem, ani potem świat nie widział podobnego mataczenia w prestiżowym śledztwie i podobnego naciągania faktów. Przyjmowano karkołomne koncepcje (teoria „magicznej kuli”), zacierano ślady, pozbywano się świadków, a w końcu utajniono kilka tysięcy dokumentów.
By uprawdopodobnić tezę, że Oswald działał sam i nie było spisku na życie JFK, Komisja Warrena przyjęła karkołomną i do dzisiaj wyśmiewaną tzw. teorię magicznej kuli. Wobec uznania przez komisję, że padły tylko trzy strzały oddane przez Oswalda ze znajdującej się za plecami prezydenta składnicy książek i nie było drugiego strzelca z przodu, za płotem na trawiastym pagórku, należy przyjąć, że jeden pocisk zadał dwóm osobom aż 7 ran. Magiczna kula trafia JFK w plecy (rana nr 1), następnie przesuwa się w górę i wychodzi przodem przez szyję prezydenta (rana nr 2). Odczekuje około pół sekundy – zapewne wisząc w powietrzu – skręca w prawo i trafia w pachwinę gubernatora Teksasu Johna Conally`ego siedzącego na przednim fotelu prezydenckiej limuzyny (rana nr 3). Następnie leci w dół pod kątem 27 st. miażdży mu żebro i wychodzi z prawej strony klatki piersiowej (rana nr 4). Magiczny pocisk skręca w prawo i ponownie trafia gubernatora, tym razem w nadgarstek (rana nr 5). Miażdży kość promieniową i wychodzi na zewnątrz (rana nr 6). Dokonuje nagłego zwrotu i utyka w udzie gubernatora (rana nr 7), skąd sama wypada. Na ostatnim etapie pocisk leci do szpitala Parkland, gdzie zostaje znaleziony na marach z JFK. Bez większych uszkodzeń na płaszczu. Taka wersja została kupiona przez komisję kierowaną przez prezesa Sądu Najwyższego USA i oficjalnie obowiązuje do dnia dzisiejszego.
Jedyną instytucją amerykańskiego wymiaru sprawiedliwości, która wszczęła oficjalne śledztwo w sprawie zamachu w Dallas, był Jim Garrison, prokurator okręgowy w Nowym Orleanie. Śledztwo miało swój finał 1 marca 1968 r., kiedy tamtejsza Wielka Ława Przysięgłych przyznała, że JFK faktycznie padł ofiarą spisku, ale nie ma wystarczających dowodów na udział w nim Claya Shaw'a, znanego biznesmena z Nowego Orleana. Przysięgli orzekli, że śmiertelny strzał padł z przodu, zza płotu za trawiastym pagórkiem, a nie z tyłu ze składnicy książek, co dowodzi, że jednak był drugi strzelec. A drugi strzelec oznacza spisek i unicestwia rządową teorię o „samotnym wilku” Oswaldzie. Prokurator Garrison usiłował udowodnić, że Clay Shaw pełnił rolę koordynatora „czarnej” operacji w Dallas. Nie udało mu się tego dowieść podczas procesu. Jednak kilkanaście lat później Richard Helms, ówczesny szef CIA, przyznał w oficjalnym komunikacie, że Shaw był etatowym „zamrożonym” oficerem Agencji w stopniu pułkownika. Miał także ścisłe powiązania z komórką wywiadu wojskowego, działającą w Nowym Orleanie. Shaw zmarł pięć lat później rzekomo na raka płuc. Nie zezwolono na sekcję zwłok. Rano w dniu, w którym Lee Harvey Oswald został zastrzelony przez Jacka Ruby’ego w budynku komendy policji w Dallas, ówczesny dyrektor FBI Edgar J. Hoover poinformował kapitana Williama Fritza, szefa tamtejszego wydziału zabójstw i rabunków, że Biuro nawiązało kontakt z mężczyzną, który twierdzi, iż „Komitet” spiskuje przeciwko Oswaldowi i zaplanował jego zabójstwo. Fritz zignorował tę ważną informację. O jaki „Komitet” Hooverowi chodziło, do dziś nie wiadomo. Dokumenty są utajnione.
Sześćdziesiąta pierwsza rocznica niewyjaśnionego do dzisiaj zamachu na JFK tradycyjnie ma swoją symbolikę. To prawdopodobnie pierwszy przypadek, kiedy tajne służby w kraju uchodzącym za w pełni demokratyczny stały się państwem w państwie i do dzisiaj pozostają poza kontrolą. Nie dotyczy to wyłącznie USA, problem stał się globalny. W najmniejszym stopniu dotyka państw o najwyższym wskaźniku demokracji, czyli skandynawskich – Norwegii, Finlandii, Islandii, Danii i Szwecji, ponadto Szwajcarii oraz Nowej Zelandii i Australii. W corocznym rankingu Democracy Index Report 2022 „kolebka demokracji”, jak zwyczajowo określa się USA, została zakwalifikowana jako „demokracja wadliwa” i umieszczona dopiero na 26 miejscu, w sąsiedztwie Chile. W tej samej grupie wadliwych demokracji, choć dużo niżej, bo na 51. pozycji, znalazła się Polska. To właśnie w demokracjach wadliwych, systemach hybrydowych (np. Chiny) i w reżimach tajne służby mają się najlepiej, a w USA termin „Bezpieczeństwo Narodowe” stał się z biegiem lat zasłoną kryjącą łajdactwa dokonywane przez tamtejszy rząd i jego agendy, przede wszystkim przez służby wywiadowcze. To właśnie w wadliwych systemach można bezkarnie zabijać prezydentów, przetrzymywać w nieskończoność podejrzanych w aresztach wydobywczych, niszczyć przeciwników politycznych oraz podsłuchiwać i inwigilować obywateli za pomocą szpiegowskich systemów, m. in. systemu „Pegasus”.
Edward Snowden, były pracownik CIA, poinformował w 2013 roku media o istnieniu tajnego programu PRISM. Chodzi o sekretną inicjatywę amerykańskiej NSA (Agencja Bezpieczeństwa Narodowego), która służy do totalnej inwigilacji Internetu i internautów. Amerykanie tłumaczą skrót NSA na swój sposób „No Such Agency” (Nie Ma Takiej Agencji). A teraz uwaga, uwaga! NSA ma swobodny dostęp do serwerów największych graczy na rynku internetowym, czyli Apple, Google, Facebook, Microsoft i Yahoo!, co umożliwia tajniakom przeglądanie poczty elektronicznej i daje dostęp do czatów oraz serwisów społecznościowych. NSA grzebie również w bazach danych YouTube (należy do Google). To wszystko pod płaszczykiem walki z terroryzmem. Tak więc zatopiony w Internecie za pomocą wszechobecnych smartfonów Polaku, miej się ciągle na baczności! Nawet jeśli nie jesteś terrorystą.