Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

W spółdzielczości, w Lesznowoli i w innych gminach...

05-03-2025 21:07 | Autor: Tadeusz Porębski
Najważniejszą grupą dochodów własnych gmin są wpływy z podatków. Do budżetu gminy trafia 39,34 proc. podatku PIT odprowadzanego przez jej mieszkańców i 6,71 proc. podatku CIT płaconego przez firmy działające na jej terenie. Gmina otrzymuje także pieniądze od budżetu państwa na finansowanie zadań oświatowych, ale są one niewystarczające.

Związek Gmin Wiejskich RP szacuje, że aby zbilansować system oświaty samorządom brakuje ponad 45 mld zł. Z danych Regionalnych Izb Obrachunkowych (RIO) wynika, że w zdecydowanej większości gmin i miast na prawach powiatu udział wydatków na oświatę w wydatkach bieżących przekracza już 40 procent. W podwarszawskiej gminie Lesznowola subwencja oświatowa pokrywała tylko około 50 proc. ogólnych kosztów, które gmina ponosiła, by utrzymać oświatę na odpowiednim poziomie. Od 1 stycznia 2025 r. weszła w życie reforma finansowania samorządów, zakładająca, że głównym źródłem dochodów samorządów będą dochody podatkowe, a subwencje z budżetu państwa będą miały charakter uzupełniający. Kwota potrzeb oświatowych, podobnie jak subwencja oświatowa, będzie dzielona między samorządy według algorytmu określanego co roku przez ministra edukacji. Jednak zdaniem środowiska oświatowego, nowa reforma finansowania samorządów nie pokazuje jak rozwiązać problem coraz większych obciążeń, jakie ponoszą one na utrzymanie szkół. „Mamy wrażenie, że dla wielu samorządów nowe regulacje będą okazją do tego, żeby powiedzieć nauczycielom: nie mamy pieniędzy i nie zapłacimy wam” – mówi Sławomir Broniarz, prezes Związku Nauczycielstwa Polskiego.

W sytuacji, kiedy dotacje oświatowe od państwa nie pokrywają faktycznych wydatków samorządów na utrzymanie oświaty, konieczne staje się poszukiwanie dochodów z zewnątrz, a mówiąc wprost – maksymalne powiększanie dobrodziejstwa wynikającego z 6,71 proc. podatku CIT płaconego przez firmy działające na terenie danej gminy. Są trzy główne wyznaczniki i cele działania władz samorządowych: jakość życia mieszkańców stale podnoszona przez zaspokajanie ich coraz to nowych potrzeb (to wynika z ustawy); witalność środowiska naturalnego poprzez jego ochronę; rozwój lokalnych podmiotów gospodarczych. Dlatego przez ostatnie 26 lat filozofia samorządu wspomnianej wyżej gminy Lesznowola opierała się na stworzeniu przedsiębiorcom odpowiednich warunków do prowadzenia biznesu. Rozumiano, że nowe inwestycje to nie tylko nowe podatki, ale przede wszystkim nowe miejsca pracy. Taka polityka zaowocowała dynamicznym wzrostem zamożności gminy oraz jej mieszkańców. Docenił to prestiżowy magazyn „Forbes” przyznając w 2013 r. Lesznowoli pierwsze miejsce, a w roku 2018 trzecie miejsce w rankingu „Miast Przyjaznych dla Biznesu” w kategorii miast i gmin do 50. tys. mieszkańców.

Gmina realizuje zadania własne, które bezpośrednio służą zaspokajaniu potrzeb lokalnej wspólnoty, jak na przykład budowa gminnych dróg, szkół, przedszkoli, czy szkolnych boisk, jak również zadania zlecone wyznaczone przez władze centralne, na przykład przeprowadzanie wyborów. Zajmuje się także organizacją komunikacji miejskiej i finansowaniem działania urzędu. To tylko kilka z długiej listy zadań gminy. Skąd wziąć na to środki? Zwiększenie dochodów gminy bez podnoszenia podatków jest praktykowane przez znikomą część samorządów. Podnoszenie podatków, czyli sięganie do kieszeni mieszkańców, staje się standardem. Tylko nieliczne gminy decydują się nie wkładać rąk do kieszeni mieszkańców i zamiast tego pozyskiwać inwestorów z zewnątrz. Im więcej bowiem firm w gminie, tym większe dochody podatkowe, a co za tym idzie większa możliwość zaspokajania potrzeb lokalnej wspólnoty. To nowe drogi, szkoły, przedszkola, obiekty sportowe i rekreacyjne. Dlatego w gminach trwa wyścig i prawdziwa bitwa o inwestorów.

Doszło do tego, że niektóre gminy wprowadziły obsługę „concierge”, czyli opiekuna przypisanego inwestorowi, który szuka w gminie terenów pod inwestycję. Urzędnik działający w trybie „concierge” ma za zadanie tak „rozpieszczać” inwestora, by ten zainwestował w jego gminie. Jednak wśród Polaków inwestor, szczególnie budowlany, nie ma dobrej marki, choć za powszechnie krytykowaną i obecną w wielu miastach „patodeweloperkę” nie należy winić wyłącznie deweloperów, lecz także niektóre samorządy i urzędników, którzy ułatwiają działalność budzącą powszechny sprzeciw. Ale nawet inwestycje zgodne z przepisami i społecznym interesem budzą sprzeciw niekiedy wąskiej grupy lokalnych mieszkańców, którzy, owszem, uznają inwestycję za finansowo korzystną dla całej gminy pod warunkiem wszakże, iż zostanie zlokalizowana w innej części. Zjawisko to doczekało się już nawet specjalnego terminu – syndrom NIMBY (z angielskiego „not in my backyard”, czyli „nie na moim podwórku”). Z wystąpieniem tego syndromu mamy do czynienia wtedy, gdy w trakcie procesu inwestycyjnego wybucha konflikt między dobrem wspólnym a dobrem lokalnej społeczności.

Polska prawda jest taka, że zanim jeszcze jakakolwiek inwestycja się rozpocznie, to około 10 proc. mieszkańców danej społeczności już jest jej przeciwna, 10 proc. ją popiera, dla 10 proc. to sprawa obojętna, a około 70 proc. stanowi grupa „do zagospodarowania”. Najwięcej, bo aż ponad 40 proc. wszystkich konfliktów skoncentrowanych jest w odległości do 30 km od dużego miasta liczącego sobie powyżej 100 tys. mieszkańców. Motywacje pchające do protestów przeciwko inwestycjom są różnorakie. Często jest to strach przed powiększoną emisją hałasu i spalin, „zabetonowaniem” terenów zielonych, czy niedogodnościami towarzyszącymi budowie (większy ruch ciężarówek, zniszczone bądź zanieczyszczone lokalne drogi). Jednak często bywa, że protestujący aprobują wprawdzie celowość danej inwestycji, ale nie w swoim sąsiedztwie (NIMBY). Zapomina się wówczas, że nowa inwestycja to kolejne pieniądze do budżetu gminy z podatków PIT i CIT (lokale użytkowe, usługi i inne) i nowe miejsca pracy. Często też bywa tak, że chętni do zamieszkania w danej gminie kibicują nowym inwestycjom mieszkaniowym, ale tylko do czasu, kiedy już wprowadzą się do własnych domów czy mieszkań. Wtedy zaczynają wykazywać dbałość wyłącznie o interes własny, stają się wrogami inwestorów i blokują inwestycje w sąsiedztwie, a tym samym możliwość zamieszkania tam innym chętnym.

Symbolika Don Kichota walczącego z wiatrakami nie przestaje być u nas aktualna, a dziś w roli powieściowego bohatera występuje lider – krasomówca reprezentujący grupkę lokalnych mieszkańców, rozemocjonowany, przekrzykujący wszystkich i często popadający w dygresje niedotyczące meritum sprawy. Nadzór budowlany w Warszawie twierdzi, że właściwie wszystkie duże inwestycje w stolicy są oprotestowywane i nie ma znaczenia, czy jest to biurowiec, centrum handlowe, czy nowe osiedle mieszkaniowe. Podobna sytuacja jest w graniczących ze stolicą gminach, które ze względu na sąsiedztwo bądź bliskość wielkiej Warszawy, stały się atrakcyjnymi miejscami inwestycyjnymi, szczególnie dla deweloperów.

Statystyki dowodzą, że w stolicach dużych państw europejskich mieszka około 10 proc. tamtejszej populacji. Na przykład w stolicy Francji (68,3 mln ludności) na obszarze tzw. Wielkiego Paryża mieszka 7,08 mln osób, w stolicy Wielkiej Brytanii (68,9 mln) Londynie zamieszkuje 8,8 mln, natomiast autonomiczna wspólnota regionu Madryt, stolicy Hiszpanii (48,9 mln), liczy 6,8 mln mieszkańców. Populacja w Polsce to 36,7 mln, a co do liczby mieszkańców Warszawy, to różnica między danymi podanymi przez GUS (1,8 mln osób), a liczbą wskazaną na podstawie badania telemetrycznego przeprowadzonego przez stołeczny magistrat (2,04 mln), wynosi ponad 200 tys. osób. Tak czy siak, Warszawa mocno odstaje od europejskich norm, bo mamy w stolicy tylko około 5 proc. populacji. Jeśli jednak weźmie się pod uwagę liczbę ludności Metropolii Warszawskiej, którą tworzy 70 gmin i 9 powiatów leżących na obszarze regionu warszawskiego stołecznego, to mieścimy w europejskim trendzie, bowiem obszar ten zamieszkuje ponad 3,3 mln osób. Pojawiają się głosy, że za 20-30 lat gminy bezpośrednio graniczące z Warszawą, takie jak m.in. Piaseczno, Łomianki, Jabłonna, Konstancin – Jeziorna, Zielonka, czy Nieporęt zostaną wchłonięte i staną się dzielnicami stolicy państwa. Stąd mieszkaniowy boom na tych terenach.

Przez ponad pół wieku po drugiej wojnie światowej w naszych migracjach wewnętrznych zdecydowanie dominował kierunek ze wsi do miasta. Ten trend zmieniał się po transformacji ustrojowej w państwie w 1989 r. W roku 2000 po raz pierwszy na obszarach wiejskich zanotowano dodatnie saldo migracji. Oznaczało to, że więcej ludzi przeniosło się z miast na wieś, niż ze wsi do miast. Dotyczyło to jednak tylko dużych miast i terenów wiejskich wokół nich. Przeważa migracja z powodów ekonomicznych, na przykład dzięki lepszej pracy w innym miejscu, a co za tym idzie poprawie jakości życia. Saldo migracji pokazuje, że zdecydowanym liderem jest województwo mazowieckie (13,35‰), które wyprzedza małopolskie (2,82‰) i pomorskie (1,86‰), reszta województw jest na minusie.

Tygodnik „Passa” jako gazeta Warszawy płd. od ćwierci wieku znajduje się w epicentrum protestów społecznych, przede wszystkich dotyczących nowych inwestycji. Staramy się wygaszać awantury, być rozjemcą, namawiać do negocjacji. Udało nam się doprowadzić do wygaszenia protestów w kilku wielkich spółdzielniach mieszkaniowych, a pojawiały się one niczym grzyby po deszczu. Ursynów nazywany jest Rzeczpospolitą Spółdzielczą – nie bez powodu. Większość „starego” zasobu mieszkaniowego powstało na przestrzeni lat 1973 – 1988 dzięki inwestycjom spółdzielczości mieszkaniowej. Po transformacji ustrojowej w państwie nadal trwał budowlany boom spółdzielczy, ale w odróżnieniu od czasów komuny pojawił się problem w postaci protestów społecznych. Temu zabrano skwerek, na który wyprowadzał pieski, tamtemu parking, jeszcze innemu zasłonięto widok na teren zielony, czy zlikwidowano ulubioną ławeczkę. Latami staraliśmy się przekonywać spółdzielców, że niekorzystne są jedynie inwestycje realizowane niezgodnie z przepisami, a do podważenia decyzji o pozwoleniu na budowę konieczne jest przedstawienie przesłanki w postaci interesu prawnego. To jedyne narzędzie posiadające moc do kwestionowania decyzji budowlanej. W ustawie brak jest bowiem wskazanej wprost przesłanki do odmowy wydania, bądź podważania decyzji administracyjnej z uwagi na „protesty społeczne”, czy też „brak zgody lokalnej społeczności”.

Inwestycja mieszkaniowa zrealizowana w zgodzie z prawem i nie naruszająca interesu prawnego mieszkańców zawsze przynosi im określoną korzyść. Dobrym przykładem jest największa spółdzielnia Górnego Mokotowa, licząca aż około 10 tys. mieszkańców SM „Służew nad Dolinką”. Przez wiele lat spółdzielnia była miotana protestami przeciwko nowym inwestycjom. Przełom nastąpił w 2003 r., dwa lata później oddano do użytkowania nowy budynek przy ul. Noskowskiego 2, a potem kolejne przy ul. Puławskiej 255, Puławskiej 255A , Elsnera 34, Mozarta 1 i przy ul. Sonaty 5. Mieszkańcy przekonali się naocznie, że na ostatnich pięciu zrealizowanych inwestycjach spółdzielnia zarobiła łącznie ponad 100 milionów zł i nadal zarabia na wynajmie lokali użytkowych. W wywiadzie udzielonym naszej gazecie inż. Grzegorz Jakubiec, prezes zarządu „SM „Służew nad Dolinką”, powiedział: „Spółdzielnia, która dzisiaj nie realizuje inwestycji, jest po prostu biedna. Nie inwestujesz, to nie masz przychodów z działalności gospodarczej i mieszkańcy muszą pokrywać wszystkie koszty utrzymania zasobów z własnych kieszeni. Realizowana obecnie inwestycja „Wałbrzyska 21” w prestiżowej lokalizacji u zbiegu ulic Wałbrzyskiej i Puławskiej została zaakceptowana na Walnym Zebraniu bez głosu sprzeciwu. Spodziewamy się na niej zarobić ponad 40 milionów zł, które przeznaczymy m.in. na remonty i modernizacje istniejących zasobów oraz infrastruktury zewnętrznej”.

Tyle o inwestycjach spółdzielczych. Natomiast przykładem gminy stojącej inwestycjami może być granicząca z Ursynowem typowo rolnicza niegdyś Lesznowola. Pod koniec XX wieku mieszkało tam kilka tysięcy osób zajmujących się głównie uprawą żyta, warzyw, ziemniaków i kwiatów. Na terenie gminy funkcjonowało 5 dużych przedsiębiorstw państwowych. Dzięki pozyskiwaniu kolejnych tysięcy zewnętrznych inwestorów oraz zrealizowanym inwestycjom budżet tej wiejskiej gminy wzrósł z 17 milionów w 1998 r. do… 444 mln w roku bieżącym. Głównym atutem Lesznowoli było błyskawiczne, bo już w pierwszej dekadzie XXI wieku, uchwalenie miejscowego planu zagospodarowania przestrzennego (mpzp), który obejmował aż 98,7 proc. obszaru gminy. Dla porównania, stolica państwa pokryta jest dzisiaj mpzp zaledwie w 46,41 proc. swojej powierzchni. Dzięki „Internetowemu Systemowi Prezentacji Miejscowych Planów Zagospodarowania Przestrzennego Gminy Lesznowola”, który był i jest dostępny na stronie internetowej gminnego urzędu, przedsiębiorcy z terenu całego kraju mieli bezpośredni wgląd w tereny inwestycyjne podwarszawskiej gminy oraz ich funkcje. Według danych GUS, w roku 2022 na terenie Lesznowoli funkcjonowało aż 9536 podmiotów gospodarczych. To imponująca liczba jak na gminę wiejską i fenomen w skali kraju.

Inwestycje podejmowane przez samorządy są podstawowym czynnikiem rozbudowy lokalnej infrastruktury technicznej i społecznej, a w konsekwencji powiększania majątku gminy. Z tych właśnie względów wielkość inwestycji traktowana jest jako ważny wskaźnik jej rozwoju i kondycji finansowej. Dane resortu finansów za rok 2022 plasowały Lesznowolę na pierwszym miejscu w powiecie piaseczyńskim, ósmym miejscu na Mazowszu oraz 30. w Polsce. Trzydzieste miejsce na aż 2489 gmin funkcjonujących na terenie kraju, to znakomity wynik. Po wyborach samorządowych w kwietniu ub.r. władzę w Lesznowoli przejęli radni lokalnego ugrupowania Inicjatywa Gmina Lesznowola zastając swoją małą ojczyznę w bardzo dobrej kondycji finansowej. Znaleziono 40 mln na lokatach bankowych, z pozyskanych bezpłatnie w 2011 r. od wojewody mazowieckiego gruntów po dawnym KPGO w Mysiadle (wzdłuż ulicy Puławskiej) pozostało jeszcze około 40 ha, które gmina będzie mogła zbyć. Wartość tej nieruchomości, bagatela, około pół miliarda zł.

Jest jeszcze jedna kwestia stawiająca gminę Lesznowola za wzór gospodarności i właściwego zarządzania. Zgodnie z art. 170, ust. 1 i 2 ustawy o finansach publicznych łączna kwota długu jednostki samorządu terytorialnego (gminy) na koniec roku budżetowego nie może przekraczać 60 proc. dochodów tej jednostki w danym roku budżetowym, a w trakcie roku budżetowego – 60 proc. planowanych dochodów na koniec każdego kwartału. Według analizy Krajowej Rady RIO, w ubiegłym roku zadłużenie ogółem polskich samorządów wzrosło do prawie 103 mld zł. Z ostatnich dostępnych danych wynika, że najbardziej zadłużonymi polskimi miastami są Toruń (87,5 proc. zaplanowanych dochodów), Łódź (86,4 proc.) i Szczecin (84,3 proc.), najmniejszym zadłużeniem mogą się poszczycić Olsztyn (17,04 proc.), Katowice (31,2 proc.) oraz Warszawa (34,4 proc.). W ostatnim opracowaniu GUS, w zestawieniu „Gminy wiejskie według relacji zadłużenia do dochodów” (w przedziale 20-30 proc. zadłużenia) Lesznowola z zadłużeniem w wysokości 23 proc. znalazła się w gronie 221 gmin, których zadłużenie nie przekracza 30 proc. Biorąc pod uwagę fakt, że mamy w kraju aż 1498 gmin wiejskich uplasowanie się w gronie 221 gmin z najniższym zadłużeniem jest znaczącym osiągnięciem.

Chętnych do zamieszkania na terenach Metropolii Warszawskiej będzie przybywać i jest to tendencja nie do powstrzymania. Dlatego każdy metr kwadratowy terenu przeznaczony pod zabudowę mieszkaniową zostanie wykorzystany przez dewelopera w 100 proc. W tej sytuacji podstawowym zadaniem radnych jest zaprowadzenie ładu poprzez wprowadzanie do opracowywanych mpzp rozumnego wskaźnika intensywności zabudowy. To zawczasu daje mieszkańcowi możliwość pozyskania u źródła wiedzy, ile dany budynek w sąsiedztwie może mieć kondygnacji i jaką może mieć powierzchnię użytkową (pum), jak również dyscyplinuje dewelopera. Z manipulowaniem wskaźnikiem zabudowy zetknęliśmy się w 2008 r. na Ursynowie. Analizując opracowywany przez dzielnicę mpzp dla południowych Kabatów odkryliśmy w redakcji, że jakaś tajemnicza ręka wpisała do projektu uchwały zawyżony wskaźnik w wysokości 3,5, mimo że w Studium Uwarunkowań i Kierunków Zagospodarowania Przestrzennego dla tego rejonu widniał wskaźnik 1,5. Ktoś chciał zrobić dobrze właścicielom hipermarketu „Tesco”. Zapewne nie za darmo, taka zmiana pozwoliłaby bowiem rozbudować hipermarket do rozmiarów Galerii Mokotów. Stoczyliśmy ciężką walkę z ekipą rządzącą wówczas Ursynowem, zmobilizowaliśmy okolicznych mieszkańców i finalnie udało się wpisać do mpzp wskaźnik 1,5.

Czuwanie nad wprowadzeniem przez radnych do opracowywanego mpzp rozumnego i sprawiedliwego wskaźnika zabudowy, to obowiązek każdego mieszkańca rejonu gminy przeznaczonego pod zabudowę mieszkaniową. Późniejsze protesty to przysłowiowa musztarda po obiedzie. Natomiast radni poza wprowadzaniem ładu przestrzennego w gminie mają jeszcze jeden ważny obowiązek – kontrolowania władzy wykonawczej gminy w kwestii terminowego wydawania decyzji administracyjnych. Przechowywanie w nieskończoność w urzędniczych szufladach wniosków o wydanie decyzji administracyjnych to ogólnopolska plaga nękająca administrację tak państwową, jak i samorządową. Należy zwalczać to zjawisko wszelkimi dostępnymi metodami, ponieważ godzi w interes prywatny obywateli i szkodzi rozwojowi kraju. Książka Tadeusza Dołęgi – Mostowicza „Kariera Nikodema Dyzmy” oraz powstały na jej podstawie kultowy dzisiaj serial telewizyjny jest ostrą satyrą na rządzących, ale jedna glosa autorstwa ministra Jaszuńskiego, powielana później przez prezesa Nikodema Dyzmę, zawiera w sobie 100 proc. prawdy: „Umiejętność kierowania, drogi panie, to umiejętność podejmowania szybkich decyzji”.

Wróć